niedziela, 16 sierpnia 2009

Stoner PL

Dla własnych potrzeb muszę tu zgromadzić kilka nazw kapel, z którymi powinniście się zapoznać, bo ja znam. Wszystkie to wypasiony stoner rock, wszystkie rodem z Polski, co ważne. Enjoy.


Bullshit Baby - polecam debiutancką płytkę "Bullshit Baby", właśnie się ukazała.
Elvis Deluxe - w undergroundzie nie od dziś, a tylko jedna płytka na koncie.
Soulburners - nasze własne Motorhead. Na koncie jeden krążek, epka w drodze.
Corruption - prekursorzy stonerowego grania w Polszczy. Płyt tyle, że hoho, łącznie z black metalowymi.
Heavy Weather - klasyczne brzmienie ze Śląska.
Muerte - cicha woda z Warszawy, a muzyka pierwsza klasa!
Full Blackstone - wysmakowany stoner jedyny w swoim rodzaju.
Snake Thursday - punkowa werwa w brudnym wydaniu. Na koncie debiut.
Vagitarians - najbrudniejsza z brudnych odsłona brudnego rocka.
Jack Daniels Overdrive - metalowa odsłona południowego stylu życia. Na koncie epka, lp w drodze.
Menace - sami się nie przyznają, ale mają w sobie pustynię.
Black River - pierdolona supergrupa, czyli jak spopularyzować stoner. Debiutancki bestseller na półkach od dawna, następca w drodze.
Luna Negra - Kyuss spotyka Unidę pod Warszawą. Soundproof Demo hula od jakiegoś czasu.
Fifty Foot Woman - kapitalna muzyczna wyobraźnia i masa przestrzeni.
Palm Desert - ci goście to dla mnie już klasyka, "Dawn of the Burning Sun" to musiszmieć, w drodze "The Highest Fuel Level".
Oregano Chino - trochę psychodelii i jeszcze więcej słońca.

Ta pedalska lista powstała po to, żebym wiedział i pamiętał, czego szukać, jeśli przeczytałeś - Twój błąd.

ALE, jeśli już rzeczywiście dobrnąłeś do tego momentu, to poklikaj jeszcze na te adresy myspace, posłuchaj, popodziwiaj, napij się i przyjedź ze mną zakładać stonerowy band, bo NIKT KURWA NIE CHCE!

sobota, 1 sierpnia 2009

HunterFest 2009

HunterFest się odbył i odbył się ostatni raz. Nie chce mi się pisać dlaczego, weźcie sobie i sprawdźcie w Internecie. Ja dla ułatwienia zamieszczam własną relację z portalu WolnaChata.com:

HunterFest 2009

To, co się zdarzyło na lotnisku w Szymanach, zapewne znajdzie się w książkach opisujących historię muzyki metalowej w Polsce. Takiego festiwalu jeszcze nie było i miejmy nadzieję, że już nie będzie. Zapraszam na (w miarę) dokładną relację z mojej podróży na HunterFest 2009.

Wchodziłem na stronę internetową festiwalu regularnie i dostawałem wypieków na policzkach patrząc na program imprezy. Machine Head i Arch Enemy, czyli totalna rozwałka na początek, drugiego dnia mistyczne show Huntera, wielki powrót Flapjack i mrok Tiamat, na zakończenie Vader, Tarja, Acid Drinkers i Motorhead. Kapitalnie! Pakujemy więc manatki i jedziemy.

Prolog – środa, 22.07.09
Dworzec kolejowy Gdańsk Wrzeszcz, godzina 11 z groszami. Pociąg pospieszny, jedziemy we dwóch (pozdrowienia i podziękowania za towarzystwo dla mojego kompana Maćka!). Namiejsca siedzące nie liczymy, ale przecież nie jedziemy na festiwal dla luksusów. Po kilku godzinach podróży spokojnej aż nadto wysiadamy w Olsztynie, żeby zobaczyć scenę co najmniej zaskakującą: jakieś 200 osób obładowanych bagażami próbuje dostać się do pociągu do Szczytna – pociągu składającego się z lokomotywy i jednego wagonu! Zdążyliśmy już zrezygnować z prób wejścia na pokład pociągu, kiedy okazało się, że miejscowe PKP ma łeb na karku i dojechało kilka dodatkowych wagonów. Spoko – myślimy – dobry początek. Po niecałej godzinie wysiedliśmy na obskurnym dworcu w Szczytnie. Orientacja w przestrzeni – musimy się dostać do wsi Szymany. Ktoś coś mówił o festiwalowych autobusach? Mit jakiś. Na dworcu PKS w dziale informacja jakiś cwel był wielce zdziwiony, że go pytamy o autobus – widać tam się informacje zbiera, a nie udziela (miejscowa komórka wywiadu). Udało się dowiedzieć, że autobus odjeżdża dosłownie za kilka minut – pakujemy się, bilecik 3 złote. W tym miejscu poznajemy kolejnego kompana podróży – Tomka. Kierowca busa też wielce obrażony, że niektórzy muszą z bagażami wejść do środka, bo luk już pełen (nie pozwolił skorzystać z luku z lewej strony pojazdu). Refleksja – czy na Mazurach mieszkają jeszcze ludzie szczęśliwi? W Szymanach wysiadka a w moich rękach dziwnym trafem znajdują się dwa piwka. Do plecaka je i idziemy za kimś, kto zdaje się mieć pojęcie, gdzie idzie. Kilka kilometrów. Brama z napisem “Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony” nie stanowi dla nas problemu. Idziemy przez las, po jakimś czasie pojawiają się strzałki, więc podążamy we wskazywanym przez nie kierunku. W końcu wychodzimy za lotnisko… Hektary patelni… Trawa i asfalt, nic więcej. Jacyś goście powolu rozstawiają ogrodzenie pola namiotowego, kilka namiotów już stoi. Stawiamy nasze obok i orientujemy się w sytuacji. Piwo – trza zamówić u koleżki, który jedzie do miasta. Żarcie – brak. Kible – brak. Prysznice – brak. Cokolwiek – brak. Sceny zwinięte do połowy – może pomyliliśmy dni? Pod wieczór przyjechały 2 namioty z żarciem, piciem i sympatycznymi dziewczynami sprzedającymi owe artykuły. Impreza zaczyna się powoli, dojeżdżają kolejne wycieczki. Na horyzoncie walą pioruny i błyska się, do nas deszczyk dociera po dobrych kilku godzinach. Jakiś naprany oszołom trzęsie ogrodzeniem i krzyczy “nienawidzę was ludzie! Co to za integracja! Boże, dlaczego mi to zrobiłeś!” – koleżka zostaje naszym faworytem, będziemy się z niego nabijać do końca imprezy. Deszcz zaczyna padać na dobre, nie dziwi nas to (jeszcze HunterFestu bez deszczu nie było), więc chowamy się do namiotów.

Dzień I – czwartek, 23.07.09
Słońce od rana piecze nas niemiłosiernie. Ludzie naprani permanentnie. Taki oto widok nas powitał, kiedy wywlekliśmy się z namiotów. Chleb z konserwą i piwo na początek, mycie zębów mineralną, siku do lasu. Potem znów piwo. I jeszcze jedno, a wszystkie ciepłe – lodówki nie działają, bo nie ma prądu. Od rana krążą plotki, że oprócz kapel konkursowych i Jelonka nic nie zagra. Nuda, słońce i takie wieści każą nam pić kolejne ciepłe piwa. Dobrym zajęciem okazało się obserwowanie poczynań trójki sióstr krzątających się w namiotach z żarciem. Aaaa, dojechała jeszcze budka z piwem z nalewaka, ale bez piwa. Za to wrzątek mieli – można było sobie zrobić kawę. Co jakiś czas trzeba było sobie zrobić spacerek do sympatycznej pary ochroniarzy na pogawędkę. Jakaś dziwka chce się chyba oddać za wódkę – powodzenia. Po jakimś czasie wjechały na teren festiwalu agregaty (ale bez benzyny), potem na polu namiotowym pojawiły się toi-toie oraz kontenery z prysznicami – wierzcie mi, żaden zespół nie dostał na wejście takiej owacji, jak kible. O którejśtam godzinie (już dawno po planowanym rozpoczęciu koncertu) gruchnęła wieść, że wymieniają karnety na opaski, więc stanęliśmy w kolejce. Dostaliśmy czarne szmatki na łapę – przynajmniej nie różowe. W tej kolejce okazało sie także, że czternastoletnie dziewczyny stojące przed nami są pełnoletnie i wolą starszych. Tak też poznaliśmy wesołą ekipę ze świrem Oszołomem na czele oraz piekielną Jarzębiną, która była podłączona do ogrodzenia (nie pytajcie o co chodzi). Łał, wpuszczają na teren festiwalu – idziemy, tam mają ciepłe jedzenie i zimne piwo. Ha, jest już dobrze. A tymczasem na małej scenie coś zaczyna się dziać – o ile pamiętam, pierwszy zagrał zespół Lido. Szacun, wyszli bez strachu, że wściekła publika ich zje i zagrali naprawdę dobry set. Metalcore’owe brzmienia i charyzmatyczny wokalista – to zapamiętam. Nie bardzo pamiętam, jakie konkrenie zespoły grały dalej, nie oczekujcie ode mnie dokładnej kolejności – zresztą, kogo kolejność obchodzi. At the Lake – cóż, nie obiecywałem sobie po nich wiele, ale dali radę – publika była naprawdę spragniona muzyki. At the Lake zaprezentowało swój sprawny gotycko-folkowy metal, choć nagłośnienie momentami pierdziało. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Neuronia – potężne brzmienie zahaczające śmiało o grind, sprawna maszyna koncertowa. Neuronia w tym momencie wskoczyła w mój notesik pod hasłem “koniecznie sprawdzić”. Kaatakilla – nieporozumienie. Kaatakilla to zespół widmo, nie widziałem nigdy żadnej płyty, żadnego demo, na żadnym plakacie (poza HunterFestem) logo zespołu nie rzuciło mi się w oczy. Dlaczego zatem organizator HF tak bardzo lansuje zespół na gwiazdę krajowego formatu? Kaatakilla zagrała koncert przeciętny, brak im charakteru i charakterystyczności. I tutaj nastąpiłby koniec (być może reszta zespołów konkursowych grała, ale nie widziałem lub nie utkwiły mi w pamięci), bo Jelonek również ponoć miał olać festiwal. Wróciliśmy do namiotu a potem z powrotem na pole festiwalowe, bo Pierwszy Skrzypek Polskiego Metalu jednak wyszedł na scenę. Ludzi mało, ale bawią się dobrze, bo Jelonek to koncertowe parzystokopytne zwierzę. Facet wychodzi na scenę i gra takie szoł, że najwięksi ortodoksi kłaniają się w pas. Po raz kolejny Michałowi Jelonkowi należą się brawa i szacunek. A w międzyczasie znów zaczął padać deszcz, więc w naszym namiocie znów kałuża. Znaleźliśmy dla niej praktyczne zastosowanie i chłodziliśmy w niej piwo.

Dzień II – piątek, 24.07.09
Nie, dziś też nic nie odbędzie się punktualnie. Znów upał niesamowity, robić nie ma co więc powtórka z wczoraj. Chociaż nie, wybraliśmy się na pizze do Szczytna. Na polu namiotowym natomiast powstał tribute band dla Arka Michalskiego – Arek Enemy. Potem zjawili się Drak i Simon z Hunter i zaczęli tłumaczyć, dlaczego wszystko wygląda tak, jak wygląda, jak naprawdę wygląda i jak wyglądać będzie jutro. Szacun za odwagę cywilną dla panów – wyszli, przeżyli, nic im się nie stało. Wszyscy zrozumieli, że to nie ich wina. Ale też okazało się, że Daray (perkusista zespołu) stwierdził, że ma gdzieś taką imprezę i pojechał do domu, toteż Hunter nie zagra. Obiecali natomiast, że przyjdą z gitarami na pole namiotowe i jakis akustyczny secik poleci. I poleciał dnia następnego. Muzycznie dzień drugi nie wyglądał o niebo lepiej od pierwszego. Na małej scenie świetne występy Merry Pop Ins oraz Sickroom, pozostałe konkursowe talenty bez szału. Za Lipali nie przepadam, więc trochę się wynudziłem, ale to była pierwsza duża nazwa, jaka się na HF ‘09 pojawiła. Ludzie zaczęli się w końcu bawić, zaczęło się robić naprawdę festiwalowo. Humory dopisywały nam dopóki na scenie nie pojawiła się kolejna “gwiazda”: Funeral for a Friend. Występ fatalny, najgorszy performens na całym festiwalu. Ludziska nie czaili tej muzyki (ja też nie), więc zespół mógł dwoić się i troić i nic z tego nie wyszło. Mogiła. Na szczęście potem nastąpił wielki powrót – Flapjack! I totalne zwycięstwo – pełen energii występ, kapitalnie zagrany koncert. Dobry kontakt z publicznością, nagłośnienie bezbłędne. I znów nawet ortodoksi bawili się dobrze i nikt nie narzekał, że ktoś rapuje czy coś w tym stylu. Brawo Flapjack! W dalszej kolejności udałem się na spożycie napojów alkoholowych z managerem ochrony i razem obejrzeliśmy show Orbity Wiru. Dotychczas jakoś mnie nie przekonywali, po HF ‘09 zmieniam jednak zdanie. Bardzo fajny koncert, ze sceny biła swojego rodzaju pewność i siła. Nowa płyta już jest – zwróćcie na nich uwagę. Po Orbicie śpiwór. I oczywiście deszcz w nocy.

Dzień III – sobota, 25.07.09
Łał, czyżby wszystko miało się odbyć planowo? Nikt w to już nie wierzył, a jednak się udało. Czyli można. Na polu namiotowym wszyscy wyglądają jak zombie – ile można chlać i siedzieć w upale. Mimo tego, kiedy pojawili się Drak i Pit niosąc gitary w mig wszyscy usiedli na glebie i otwarta została HunterFestowa scena country. Fajnie było, nie ma co, kolejny raz respekt dla Hunter. Na pole festiwalowe wpuścili nas wcześniej, rzuciliśmy się na ZIMNE piwo i żarcie. Koszulki festiwalowe mają fajny design, więc zakupiliśmy. Do tego jeszcze parę błyskotek z namiotu Rockmetalshopu. A na małej scenie na początek wyśmienita dawka ognistego rocka w wykonaniu Snake Charmer! Czad był! Kilka piw potem jeszcze ciekawe show przebierańców z Los Pierdols i duża scena. A tam już słychać było rozgrzewkę chłopaków z Vader. Maszyna ruszyła i Vader zrobił huragan nieprzeciętny – z trawy w mig zrobiło się klepisko. I tak powinno być! Brutalnie, bezbłędnie i z szelmowskim uśmiechem na twarzy Petera – każdy trybik na swoim miejscu. Poszły chyba wszystkie hiciory zespołu, z “Sothis” i “Carnal” na czele, nie zabrakło “Epitaph”, “This Is the War” czy “Shadowfear”. Pod sceną bardzo niebezpiecznie – publika naprawdę dała z siebie wszystko. Votum na małej scenie zagrał fajny koncert, ale na czoło się nie wybił. Można było posłuchać, choć bez rewelacji (no i znów zaczęło padać). Przed koncertem Tarji Turunen niebo się oczyściło – dobry znak. Po samym występie ex-wokalistki Nightwish też się niczego nie spodziewałem. Zupełnie żadnych oczekiwań. Tymczasem Tarja i jej zespół zagrali tak świetny koncert, że szczęka mi opadła na sam dół! Wybrzmiały zarówno autorskie kawałki Tarji z jej solowego albumu, klasyki Nightwish jak i chociażby “Poison” – cover Alice’a Coopera, były też solowe popisy muzyków (perkusista!). Owacja w pełni zasłużona – sama wokalistka sprawiała wrażenie zadowolonej z przyjęcia, a publika zadowolonej z koncertu. Obiecałem sobie przyjrzeć się dokładniej solowym nagraniom pani Turunen. Na małą scenę w tym czasie wtarabanili się szaleńcy z Acid Drinkers z nowym gitarzystą Yankielem. Ojj, dali radę. Barmy Army na pewno byli zadowoleni. Poszły stare numery, poszły nowe, poszły wszystkie hiciory. Zdarłem sobie gardło jak głupi. Yankiel też radzi sobie świetnie i godnie zastepuje Olassa. Chóralne “Sto lat” i pędzimy na dużą scenę, bo tam ładuje się już Motorhead! Ech, co tu można pisać? Że grają jak młodzieniaszki? Że Lemmy to chodząca metafora rock’and’rolla? Że Campbell miażdżył werwą? Że Mikkey Dee wykręcił za bębnami takie solo, że wszyscy pałkerzy świata powinni się schować? Przecież tego właśnie się spodziewaliśmy i tego byliśmy pewni. Motorhead dobitnie wytłumaczyli mi na żywo, dlaczego są legendą (choć nigdy nie miałem co do tego wątpliwości). Jakaś godzina czy półtorej, na bis akustyczna wersja “Whorehouse Blues” a potem to, co tygryski lubią najbardziej: “Ace od Spades” i “Overkill”. Naładowani energią wróciliśmy na pole.

Epilog: niedziela, 23.07.09
Wróciliśmy na pole namiotowe, ale nie po to, żeby spać. Sprzątnęliśmy graty, zwinęliśmy namioty. Taxówka, Szczytno, pociąg, Olsztyn, pociąg, Gdańsk. A na miejscu oczywiście pada deszcz. Po zakończeniu festiwalu uczucia mam mieszane – organizacyjnie jeden wielki wstyd, natomiast muzycznie poziom bardzo wysoki. Niemniej, jeśli w ogóle kiedykolwiek HunterFest się jeszcze odbędzie, nastąpi to na pewno beze mnie. Zraziłem się.


W najbliższym czasie (znaczy jak mi się zachce) poszukam jakichś zdjęć (polecam galerię na rockmetal.pl) i filmików. No i Kronikę Koncertową trzeba uzupełnić, bo gdzieś mi umknęły koncerty Kayanisa, Jelonka, SBB i ostatni dzionek Gdynia Blues Festiwalu z niesamowitym koncertem Nocnej Zmiany Bluesa.