niedziela, 20 stycznia 2013

Ileś tam dowodów na niewiedzę wykładowcy, cz 1

Choć studia skończyłem jakiś czas temu, to jak dziś pamiętam pewne zajęcia z historii sztuki, kiedy to pani doktor pokazała studentom jakiś obraz Roy'a Lichtensteina (może nawet ten poniżej, "Ohhh... Alright...", 1964) i stwierdziła, że tak właśnie wygląda komiks i zasadniczo nie zdarza mu się wyglądać inaczej. Faux pais popełnione przez panią doktor jest o tyle dotkliwsze, że dzieli ona na co dzień z profesorem Jerzym Szyłakiem. Na wspomnianym wykładzie nie chciało mi się podnosić jakiegoś protestu i wdawać się w dysputę z wykładowcą, który mnie oblał na egzaminie dlatego, że go poprawiłem. Niemniej teraz mogę sobie tutaj pozwolić na pewne sprosotwanie.

Droga pani doktor, tak nie wygląda komiks, tak wygląda obraz Roy'a Lichtensteina.

Nie będę się wdawał specjalnie w szczegóły historii komiksu jako medium ani wizualnej jego części. Podrzucę natomiast kilka pierwszych z brzegu nazwisk komiksowych twórców, których prace zafascynowały mnie kiedyś i fascynują do dziś. Oczywiście nie jest to pełna lista inspiracji i fascynacji, na taką nie starczyłoby blogspota. Niemniej warto sprawdzić, poszukać, poczytać, pooglądać, śledzić i kibicować. Kolejność przypadkowa.

1. Rob Liefeld
Na początek coś kontrowersyjnego. Rob Liefeld to postać legendarna z dwóch powodów. Po pierwsze, facet narysował chyba wszystko i dorzucił sporą cegiełkę do rozepchania dość sztywnych w latach 80-tych ram komiksu amerykańskiego. Po drugie - gość nie potrafi rysować, a co do jego kreatywności i oryginalności można i powinno się mieć duże zastrzeżenia (patrz: tu i tu). Na stronie Roberta obrazki są jednak całkiem fajne. No i przecież, do diaska, ten koleś rysował rzeczy, które pochłaniałem jako smarkacz nie zwracając uwagi na to, że Liefeld nigdy nie nauczył się rysować stóp, że ręka za duża, że jakieś dziwne, że coś tam. Dziś się trochę krzywię czasami (a nawet bardzo i dość często). Ale w końcu gościu stworzył jedną z moich ulubionych komiksowych postaci - Deadpoola! I to dzięki niemu - jak powiedział Alan Moore albo ktoś inny - w komiksach lat 90-tych nawet mięśnie miały mięśnie.

Fak, nawet z wyborem sensownego rysunku Roba do tego postu miałem problem... Coś w tej bece z Liefelda jest...


2.  Szymon Kudrański
Stosunkowo nowa inspiracja. Amerykański drim normalnie.
Szymon Kudrański, diablo utalentowany facet, który w rodzimym kraju nad Wisłą nie zrobił absolutnie żadnej, nawet najmniejszej kariery, bo wydawcy twierdzili, że nie potrafi rysować (tak gdzieś wyczytałem).  Niezrażony niczym Kudrański spróbował zatem sił za oceanem i proszę - z miejsca dostał posadę głównego rysownika topowego tytułu dużego wydawnictwa ("Spawn"!), na koncie ma historie o TMNT (kilka stron opublikowanych bodajże w którymś "The Tales of TMNT", mini-serię dla DC Comics ("Penguin: Pain and Prejudice"). Jak sobie oglądam prace tego artysty, to wiem, że to dopiero początek, ktoś o takim talencie i takiej kresce nie zniknie z komiksowej mapy tak łatwo.






3. Matt Wagner
Jak jeszcze kilku innych rysowników, Wagnera poznałem dzięki "Batman: Black & White". Potem śledziłem jego poczynania szczególnie dzięki "Grendelowi".
Kreska Matta Wagnera, z jednej strony tak prosta i momentami naiwna, z drugiej strony elegancka, plus jego zmysł do konstruowania plansz, budowania scen, do niesamowitych kompozycji poszczególnych kadrów, na dodatek jeszcze talent do świetnego pisania i wierność konwencji - to wszystko sprawiło, że Wagner szybko awansował do mojej prywatnej pierwszej ligi.








4. John Paul Leon
Uwielbiam taką kreskę. Dlatego jest tu JPL, dlatego będzie Brian Stelfreeze.
Johna Paula Leona bliżej poznałem dzięki jednemu opowiadaniu ze wspomnianym Grendelem w roli głównej. Czerń i biel, duży kontrast, wielka plastyczność rysunków, mrok i noir - oto, w czym JPL się specjalizuje. O ile nawet facetowi nigdy nie było dane na dłużej zabawić przy żadnej z serii, które bym śledził (choć był głównym rysownikiem m.in. "Exmachina", "The Spirit", "Midnighter"), to i tak szacun dla gościa.






5. Tim Sale
Kolejny gość, którego zacząłem uwielbiać po Batmanie (tym razem "Helloween" i kolejne części). I znów elegancja w kresce i noir.
Kiedy współpracuje ze scenarzystą Jephem Loebem nie ma bata, żeby wyszła z tego rzecz przeciętna. Z postaci, o których powiedziano już wszystko, których rozwój zatrzymał się dekady temu, potrafią wykrzesać życie, przez co - podejrzewam - Loeb i Sale są ulubieńcami wydawców. Sale, facet już nienajmłodszy, laureat nagrody Eisnera (komiksowy odpowiednik Oscara) ma na koncie sporą liczbę prac dla największych z największymi. Pracował przy "Grendelu" z Wagnerem, przy "Deathblow" z Jimem Lee i Brandonem Choi, z Loebem przy Batmanach, Catwomanach, Supermanach różnych, a nawet przy "Wolverine/Gambit" i "Spider-man Blue" dla Marvela. Co za gość






piątek, 18 stycznia 2013

rzeczy, które były spoko w 2012

Ktoś mi zasugerował, że jak odkurzam ten blogowy badziew po iluśtam miesiącach, to powinienem napisać co słychać, bo taka niby jest zasada, że netykieta jakaś, coś. Zatem: u mnie wporzo. Jest styczeń 2013, świat się nie skończył z jakiegoś powodu, chociaż nie wiem czy to dobrze. Generalnie jest tak, że mam ten sam komputer co ostatnio, podobne słuchawki na uszach, jest duże prawdopodobieństwo, że słucham co najmniej podobnej muzyki, pokój jest też ten sam, tylko ma mniej tapety. Ale jakby nie było, to 2012 sobie śmignął i go nie będzie więcej (G. Schetyna: "2013 rok to taki rok, którego dawno nie było w Polsce"). Trochę odkurzyłem tu i ówdzie i mam parę rzeczy, które w 2012 roku były spoko. W gruncie rzeczy 2012 rok cały był w miarę spoko, ale że polaczkiem jestem (a jednocześnie klasycznym lemingiem - i jestem z tego dumny!), to nie mogę publicznie stwierdzać, że ogólnie było dobrze. 

Spokorzeczy w kolejności przypadkowej:
1. Panna H. 
Panna H. jest spoko w dalszym ciągu, niespoko jest to, że pojechała i ni ma (tutaj o tym pisze).




2. Muzyka. 
Muzyka jest spoko zawsze i wszędzie. Spoko były Ursynalia, gdzie zahaczony po raz kolejny został m.in. Mastodon i Slejer, a po raz pierwszy Gojira i In Flames, że już nie wspomnę o mojej gwieździe z lat dzieciństwa/wczesnej młodości, czyli Limp Bizkit. Bez bicia i bez cienia wstydu przyznaję, że okazało się, że nadal lubię. Parę dobrych płyt rzecz jasna, nie miejsce na wymienianie. Parę dobrych koncertów (Soulfly!), parę złych. A będzie jeszcze lepiej.



3. Komiks - j.w.
Wygrany jakiś czas temu tablet dobrze się przysłużył, bo robi za czytnik komiksów w cbr. Czizas, jakie perełki tam ogarnąłem, jakimiż to historyjami się pasjonowałem. Niech przypomnę tylko kilka serii: oryginalne, czarno białe TMNT, nie to kolorowe ścierwo dla dzieci (które też kocham, bo się na nim wychowałem), Deadpool, Grendel, Goon, Watchmen, Courtney Crumrin, Chew, Planetary, The Crow, The Authority... A będzie więcej i więcej, dużo rzeczy polskich, trochę oryginalnych zeszytówek zza oceanu (przecież zawsze o tym marzyłem!), kolekcja Hachette, która robi dużo dobrego. Popełniłem na ten temat kilka tekstów i jeszcze nie skończyłem. Nawet magistra o komiksach pchnąłem, obroniłem i przez pewien czas nie mogłem patrzeć na Hellboya. Ale już mogę. 

4. Robota. Well, na robotę narzekać nie mogę i tu w zasadzie powinienem postawić kropkę. Dużo się dzieje, dużo wyzwań, kasa starcza, są plany i możliwości. Ludzie też w pytkę (przeważnie). In fact, praca ratowała mi życie przez jakieś pierwsze 8 miesięcy roku i nie tylko dlatego, że dzięki niej było mnie stać na utrzymanie. Taka robota jest całkiem spoko.



5. Różne małe przyjemnostki.
Małe przyjemnostki, według pożal się boże psychologów i bliżej niezidentyfikowanych amerykańskich naukowców, są kurewsko ponoć ważne w życiu. No i takie sobie mam też, a to sobie aparat kupię (po namyśle i przypomnieniu sobie ceny stwierdzam, że to wcale nie taka mała przyjemnostka...), a to bas, na którym i tak nie gram, a to sobie na siłownię pójdę (o dziwo), a to książkę przeczytam, a to w grę przytnę, a to telefonem nowym się pocieszę. Źle to zabrzmi w świetle lansowanej obecnie w tzw. "świecie zachodu" filozofii dobra, altruizmu, dziwnej etyki i zaprzeczenia egoizmowi, ale lubię posiadać.



Po przeczytaniu tego, co napisałem powyżej, muszę ze smutkiem skonstatować - co za nudny rok, ten 2012. Taki spokonudny.



SZOK NORMALNIE

ostatni post: 11 listopada 2011.
co ja w tym czasie robiłem?

piątek, 11 listopada 2011

Stańczyk #49

Stańczyk #48

Stańczyk #47

Stańczyk #46

Stańczyk #45

Stańczyk #44

Stańczyk #43

Stańczyk #42

Stańczyk #41

Stańczyk #40

Stańczyk #39

Stańczyk #38

czwartek, 6 października 2011

Steve Jobs

Apple podało dziś, że Steve Jobs umarł.
Gościa nie sposób przecenić za jego wkład w tworzenie, hm, nowoczesności. Jobs to nie tylko Apple, to również Google, Pixar, Disney, moda na białe słuchawki i podręcznikowa wręcz kultura pracy.

Oto, jaki tekst o Jobsie napisałem do "Expressu do kawy", nr 35 (91) z 2 września.
Tekst powstał po tym, jak Jobs ogłosił rezygnację ze swojej funkcji w Apple.