piątek, 18 stycznia 2013

rzeczy, które były spoko w 2012

Ktoś mi zasugerował, że jak odkurzam ten blogowy badziew po iluśtam miesiącach, to powinienem napisać co słychać, bo taka niby jest zasada, że netykieta jakaś, coś. Zatem: u mnie wporzo. Jest styczeń 2013, świat się nie skończył z jakiegoś powodu, chociaż nie wiem czy to dobrze. Generalnie jest tak, że mam ten sam komputer co ostatnio, podobne słuchawki na uszach, jest duże prawdopodobieństwo, że słucham co najmniej podobnej muzyki, pokój jest też ten sam, tylko ma mniej tapety. Ale jakby nie było, to 2012 sobie śmignął i go nie będzie więcej (G. Schetyna: "2013 rok to taki rok, którego dawno nie było w Polsce"). Trochę odkurzyłem tu i ówdzie i mam parę rzeczy, które w 2012 roku były spoko. W gruncie rzeczy 2012 rok cały był w miarę spoko, ale że polaczkiem jestem (a jednocześnie klasycznym lemingiem - i jestem z tego dumny!), to nie mogę publicznie stwierdzać, że ogólnie było dobrze. 

Spokorzeczy w kolejności przypadkowej:
1. Panna H. 
Panna H. jest spoko w dalszym ciągu, niespoko jest to, że pojechała i ni ma (tutaj o tym pisze).




2. Muzyka. 
Muzyka jest spoko zawsze i wszędzie. Spoko były Ursynalia, gdzie zahaczony po raz kolejny został m.in. Mastodon i Slejer, a po raz pierwszy Gojira i In Flames, że już nie wspomnę o mojej gwieździe z lat dzieciństwa/wczesnej młodości, czyli Limp Bizkit. Bez bicia i bez cienia wstydu przyznaję, że okazało się, że nadal lubię. Parę dobrych płyt rzecz jasna, nie miejsce na wymienianie. Parę dobrych koncertów (Soulfly!), parę złych. A będzie jeszcze lepiej.



3. Komiks - j.w.
Wygrany jakiś czas temu tablet dobrze się przysłużył, bo robi za czytnik komiksów w cbr. Czizas, jakie perełki tam ogarnąłem, jakimiż to historyjami się pasjonowałem. Niech przypomnę tylko kilka serii: oryginalne, czarno białe TMNT, nie to kolorowe ścierwo dla dzieci (które też kocham, bo się na nim wychowałem), Deadpool, Grendel, Goon, Watchmen, Courtney Crumrin, Chew, Planetary, The Crow, The Authority... A będzie więcej i więcej, dużo rzeczy polskich, trochę oryginalnych zeszytówek zza oceanu (przecież zawsze o tym marzyłem!), kolekcja Hachette, która robi dużo dobrego. Popełniłem na ten temat kilka tekstów i jeszcze nie skończyłem. Nawet magistra o komiksach pchnąłem, obroniłem i przez pewien czas nie mogłem patrzeć na Hellboya. Ale już mogę. 

4. Robota. Well, na robotę narzekać nie mogę i tu w zasadzie powinienem postawić kropkę. Dużo się dzieje, dużo wyzwań, kasa starcza, są plany i możliwości. Ludzie też w pytkę (przeważnie). In fact, praca ratowała mi życie przez jakieś pierwsze 8 miesięcy roku i nie tylko dlatego, że dzięki niej było mnie stać na utrzymanie. Taka robota jest całkiem spoko.



5. Różne małe przyjemnostki.
Małe przyjemnostki, według pożal się boże psychologów i bliżej niezidentyfikowanych amerykańskich naukowców, są kurewsko ponoć ważne w życiu. No i takie sobie mam też, a to sobie aparat kupię (po namyśle i przypomnieniu sobie ceny stwierdzam, że to wcale nie taka mała przyjemnostka...), a to bas, na którym i tak nie gram, a to sobie na siłownię pójdę (o dziwo), a to książkę przeczytam, a to w grę przytnę, a to telefonem nowym się pocieszę. Źle to zabrzmi w świetle lansowanej obecnie w tzw. "świecie zachodu" filozofii dobra, altruizmu, dziwnej etyki i zaprzeczenia egoizmowi, ale lubię posiadać.



Po przeczytaniu tego, co napisałem powyżej, muszę ze smutkiem skonstatować - co za nudny rok, ten 2012. Taki spokonudny.



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jedna uwaga - Limp Bizkit pojawił się raczej w latach młodzieńczych, wcześniej preferowałeś inny rodzaj muzyki;) Nie, nie zdradzę jaki, ale walenie mazakami po garnkach do dziś wspominam z pewnym sentymentem.