piątek, 19 grudnia 2008

święta, duperele...




Nie lubię świąt. Jak cholera. Dziwne?

A zastanów się na chwilę. Jak bardzo imponują Ci kolorowe plastykowe światełka dookoła? Gadające i tańczące mikołaje? Tłumy ludzi w centrach handlowych? Tzw. Boże Narodzenie to święto cholernego konsumpcjonizmu. Każdy Ci powie, że nie liczy się dostawanie i dawanie prezentów, tylko rodzinna atmosfera, ciepło i takie tam sraty taty. Zapytaj go wtedy, co, ile i za ile kupił swoim bliskim. I jak bliscy dla niego są. Postaw mu wódkę, po wódce ludzie są dla siebie bardziej szczerzy.
Mnie to mierzi, te całe święta, zakupy, sprzątanie, gotowanie, opłatki, życzenia. Przez jeden do trzech dni w roku mam być miły i dobry dla innych. A co, jeśli nie chcę? Co, jeśli na to w moich oczach nie zasługują? Z drugiej strony, staram się okazywać swoją sympatię i szacunek tym, którym chcę przez cały rok (wielokroć mi nie wychodzi, o czym wie najlepiej moja dziewczyna, ale to już inna kwestia). Wiem, że wielu ludzi spośród tych, którzy życzą mi jak najlepiej patrząc mi w oczy w wigilię Bożego Narodzenia najchętniej wrzuciłoby mi suszarkę do wanny. Ja tak nie robię. Dlatego mogę sobie patrzeć w oczy w lustrze i sumienie mnie nie gryzie.

Już nie wspominając, że nie bardzo wierzę w te bosko-diabelskie sprawy.

Chrześcijaństwo to tylko kolejny kult solarny, kontynuacja innych kultów. Każdy z nich miał swoje najlepsze dni w innej erze zodiakalnej. W tych sprawach najlepiej moje poglądy opisze film Zeitgeist:

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Metallica - All Nightmare Long

Nie puszczą tego w żadnej telewizji, mimo, że nagrał to Warner Bros. Nie puszczą tego ze względu na długość i zawartość. Ale to jest ZAJEBISTE!! To jeden z najlepszych teledysków jakie w życiu widziałem. Nie wiem, kto wpadł na taki pomysł, ale powinien dostać pieprzonego Oscara. Poświęćcie 10 minut i obejrzyjcie to tutaj.
Po prostu geniusz.

Apdejt: zapomniałem o poprzednim teledysku, tym do kawałka "The Day That Never Comes". Nie jest na pewno tak oryginalny jak "All Nightmare Long", ale przez chwilę trzyma w napięciu lepiej, niż niejeden thriller. I puszczają go w TV. Możecie obczaić tutaj.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Aleksander "Olass" Mendyk





Uwielbiam NoNe. Uwielbiam Acid Drinkers. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem NoNe rozwalili mnie. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ich na żywo zostałem zmieciony. Tego samego dnia zresztą widziałem pierwszy raz na żywo Acid Drinkers. W obu kapelach zagrał Olass. W obu odgrywał bardzo ważną rolę. Gdyby żył dalej stałby się pewnie jedną z legend polskiego metalu. Dużo mu nie zabrakło.

Nieco ponad rok temu zmarł Vitek, perkusista Decapitated. Było mi cholernie żal. Jednak o wiele bardziej szkoda mi Olassa. Był mi jakiś bliższy.

Kurwa, może to tak już jest, że co roku, w listopadzie i grudniu odchodzą zajebiści muzycy metalowi?

Spoczywaj w pokoju, Olo.

poniedziałek, 17 listopada 2008

Cud? A może efekt działalności Szatana?

Za niewiarygodne.pl:

Rosja: ukradziono kościół

Kapłani przecierali oczy ze zdumienia, gdy okazało się, że kościół, którego działalność miała zostać wznowiona, został skradziony. Nie, nie chodzi wyłącznie o kradzież wyposażenia świątyni, ale o kradzież całego kościoła. Rosyjska policja już wszczęła śledztwo, a głównymi podejrzanymi są mieszkańcy pobliskiej wsi.

Skradziony kościół to 200-letnia cerkiew, która przez długi czas służyła jako szkoła dla chorych dzieci. Władze kościoła chciały jednak, by dwupiętrowy budynek znów pełnił funkcję domu modlitwy. Gdy przedstawiciele kościoła prawosławnego pojawili się na miejscu, okazało się, że wszelkie plany można schować do szuflady. Budynku już nie było. Agencja "The Associated Press" podała, że kościół widziano po raz ostatni w lipcu. Prawdopodobnie trzy miesiące później, w jego pobliżu zaczęli kręcić się mieszkańcy podmoskiewskiej wsi Komarowo. Wszystko wskazuje na to, że "zwąchali" oni niezły interes i postanowili rozmontować zabytek. Według księdza Witalija, przedsiębiorczy wieśniacy zdemontowali budowlę, cegła po cegle, a potem sprzedali budulec jakiemuś biznesmenowi, w cenie 1 rubla za sztukę.



Kościół Zmartwychwstania oparł się wielu zawieruchom i przetrwał ciężkie czasy komunizmu. Teraz, kiedy wydawało się, że najgorsze ma już za sobą, przestał istnieć za sprawą tych, którzy mienią się ludźmi wierzącymi. Jednak ksiądz Witalij nie pozostawia grabieżcom żadnych wątpliwości. "Ci ludzie dopuścili się bluźnierstwa, a to jest grzech ciężki" - mówi kapłan. Dodatkowo ludzie ci muszą liczyć się z konsekwencjami prawnymi, jakie na pewno ich nie miną.

To nie pierwszy kościół, który nagle zniknął w Rosji. Chyba najbardziej spektakularna likwidacja cerkwi miała miejsce w 1931 r., kiedy na żądanie władz komunistycznych zrównano z ziemią Cerkiew Chrystusa Zbawiciela w Moskwie - największą tego typu budowlę na świecie. Zanim ją odbudowano, w jej miejscu funkcjonował m.in. basen. Ciekawe, jakie plany mają mieszkańcy Komarowa.





Parafrazując znane powiedzonko: przyjedź do Rosji - Twój kościół już tam jest.

niedziela, 16 listopada 2008

Nostradamus przepowiedział...


Mistrzowie znów powodują...

To się musiało prędzej czy później stać. Po około ponad pół roku przerwy w działalności radiowej, wracam do gry. I to w liczącej się drużynie. W chwili obecnej koordynuję prace nad utworzeniem Wolnego Radia Gdańsk - akademickiego radia Uniwersytetu Gdańskiego, którego studentem jestem. Radio jest tworzone z ramienia Akademickiego Centrum Kultury Alternator. Aktualnie ogarniamy projekt od strony technologicznej - zestawiamy sprzęt i tworzymy stronę internetową.
W inicjalizację owego tworu zaangażonany jest też koleś, z którym stworzyliśmy Radio Wolna Chata - mati_urunda oraz moi dobrzy kumple - Rudolf i Pedro, jak również Dziemian (który jest pomysłodawcą zamieszania i pracownikiem ACK) i Michał Biełuszko (który z kolei jest prezesem ACK). Mamy wsparcie Uniwersytetu, będzie się działo.
Prawdopodobnie niedługo odpalimy nasze macki rekrutacyjne - musimy znaleźć jakąś sprawną kadrę radiową.

Cholera, cieszę się jak dziecko na myśl o tym projekcie. Od jakiegoś czasu razem z Urundą nosiliśmy się z zamiarem reaktywacji Wolnej Chaty, niekoniecznie jako radia, bardziej jako platformy umożliwiającej jakąś działalność w sferze kultury. Teraz, około roku po upadku WC tworzymy instytucję, która będzie o wiele większa i sprawniejsza. Zobaczycie!

Radio Maryja już drży ze strachu w posadach.

Premiera filmowa

Takie coś znalazłem na jednym blogu, niestety zagubiłem gdzieś jego adres, za co autora przepraszam. Nie wiem, czy sam filmik jest również jego autorstwa.



A z racji, że jestem fanem Ojca Dyrektora, jak również mam spełniać już niedługo całkiem podobną funkcję (mam pokierować pewnym radiem, nie zostać zakonnikiem)to (chyba, żeby się nauczyć, jak stworzyć potężne imperium medialne) zadałem sobie trud przegrzebania zasobów Internetu i tak oto trafiłem na takową stroniczkę:

http://recesja.icm.edu.pl/rm/teksty.htm


Enjoy.

środa, 29 października 2008

Ze świata szołbizu

1.
Dowiedziałem się bardzo smutnej rzeczy. Mianowicie koleś, którego znałem jeszcze z czasów liceum jako sympatycznego i wesołego koleżkę popełnił samobójstwo. Ponoć skoczył z piętnastego piętra.


Kamil, kurwa, coś ty zrobił??????



spoczywaj w pokoju, człowieku.



2.
Wieść, którą pozwolę sobie skopiować z bloga Sznapsa:

Nastąpiły lekkie zmiany w spelunie Vat 69. Z powodów czysto odległościowych pomiędzy zespołem a Naumem funkcję głównego wokalisty przejął nasz obecny gitarzysta - Kossa. Ostatnia próba zdecydowanie przekonała nas do jego możliwości przeponowo-gardłowych, co zaowocowało świeżością dodaną do obecnych numerów i przy okazji kolejnym nowym. Z wielką przyjemnością piszę, że repertuar powoli rośnie i sprawia nam wiele frajdy. Jednak nie oznacza to zrezygnowanie z naszej współpracy z Naumatykiem. Rozwiązanie jest takie, ażebśmy mogli grać i ćwiczyć, szlifować wszystko do bysku, zaś Naum, jeśli tylko będzie miał czas, zagości w kapeli jako drugi wokalista i dopracuje swe partie. Nie chcieliśmy po prostu uniezależniać się od jednego człowieka. Dlatego obecny skład kapeli, myślę, że ostateczny, przedstawia się następująco:

Jakub "Kossa" Kossakowski - gitary, wokale
Mateusz "Sznapps" Koziorowski - gitary
Jakub "Kuba" Wojtkiewicz - gitary basowe
Artur "Artie" Woźniak - bębny
+
Jakub "Naum" Milszewski - gościnne wokale


Mój komentarz:
trochę lipa, że tak wyszło, bo byłem cholernie napalony na granie. Nadal jestem, z chęcią bym sobie ponapieprzał trochę metalu. Ale nie mogłem ogarnąć kwestii terminów/dojazdów/noclegów w Płocku. Cóż, zobaczymy jak się sprawa potoczy, w każdym bądź razie nadal czuję się jednym z ojców założycieli Vat 69 i kibicuję panom mocno.



3.
Szybka zmiana klimatu.
Nigdy nie byłem fanem Iron Maiden, bo mnie nudzili. Mogłem posłuchać kawałków paru, ale bez przesady. Hiciory się znało, wiadomo, siedzę w tym heavy metalowym bagienku od lat paru. Nawet zdarzało mi się jakieś koncerciwo widzieć. Ale po tym, co usłyszałem ostatnio, stwierdzam, że Ironi są idealnym zespołem do coverowania. Na dowód klip do utworu "Hallowed by the Name" w wykoaniu jednych z moich ulubieńców, mianowicie Machine Head.



4.

I jeszcze jedno. Znacie program Whose Line It Is Anyway? Ja znam, nie raz zrywałem boki oglądając kolejne odcinki na YouTube. Dziś natknąłem się na JoeMonster.org na petycję o powołanie polskiej edycji programu. Petycja ma być wysłana do zarządu kanału TV4. Ja się podpisałem. Jeśli lubisz się śmiać, to też podpisz.

Ankietka znajduje się pod tym adresem: www.petycje.pl/3461

czwartek, 23 października 2008

Natchnione nauki mistrza Naumatyzmu part III

Wiecie co mnie drażni u ludzi?
Dorastanie. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o sam proces, nie chodzi mi wogóle o stronę biologiczną. Chodzi mi o umysł. Spieszę z wytłumaczeniem.

Większość z nas, ludzi powszechnie nazywanych 'dorosłymi', z rozrzewnieniem wspomina lata dzieciństwa. Niekończące się godziny zabaw, poprzez które iluzorycznie wcielaliśmy w życie nasze dziecięce marzenia. Dziewczynki chciały zostać aktorkami, piosenkarkami, tancerkami, modelkami, lekarkami, nawet paniami sklepowymi. Chłopcy marzyli by być strażakami, żołnierzami, kierowcami, pilotami, muzykami. Ja też tak marzyłem. Wszystko rzecz jasna ewoluowało, moje marzenia się zmieniały, to oczywiste. Ale mam wrażenie, że moje życie potoczyło się dotychczas zupełnie innym torem, niż życie moich kolegów z piaskownicy czy szkolnej ławy.
Drogi czytelniku, przypomnij sobie teraz swoje lata młodzieńcze (o ile masz je już za sobą). Ile razy rodzice powtarzali Ci "mógłbyś już dorosnąć" czy "spoważniej w końcu"? Do znudzenia, prawda? I chcąc, nie chcąc, nadchodzi taki moment, że rzeczywiście 'się dorasta' i 'się poważnieje'. Wtedy wchodzi się do elitarnego grona ludzi 'dorosłych', ludzi, którzy mają swoje sprawy, swoje problemy. Wraz z tym 'dorastaniem' i 'poważnieniem' zapominamy o naszych dziecięcych marzeniach, zaczynamy żyć tak, jak inni. Stajemy się kalką. 'Dorastanie' niezauważalnie wepchnęło nas w formę, jak u Gombrowicza. Jesteśmy modelowi, ponieważ nie zaskakujemy, ponieważ nie mamy indywidualności, mimo, iż nam się to wmawia. Mówimy to samo, myślimy to samo, tak samo jemy, śpimy, wydalamy, nosimy te same ubrania, słuchamy tej samej muzyki. Jesteśmy dumni, że w końcu udało nam się wyjść z tego błędu dzieciństwa, że udało nam się w końcu dorosnąć.
Czy to takie fajne?
Czas na przykład. Ja w dzieciństwie chciałem zostać muzykiem. Teraz mam 20 lat, kiedy ktoś pyta mnie, co chcę robić po studiach, odpowiadam: "Chcę zostać gwiazdą rocka". Wszyscy traktują to jak żart, bo jak człowiek młody, ale - bądź, co bądź - dorosły, może żyć takimi niepoważnymi i dziecinnymi marzeniami? A czym mam żyć, do cholery???? Nigdy nie marzyłem o pracy za biurkiem, 8 godzin dziennie przystawiania pieczątek i podliczania słupków. Marzyłem o przygodach, o muzyce, o fanach, o adrenalinie. Czy to jakiś wstyd? Nie. Jestem dumny, że cały czas żyję tymi dziecinnymi marzeniami. A ilu z nas już przegrało, bo o nich zapomniało?
To wszystko owocuje. Owocuje motywacją do działania. Motywacja do działania owocuje działaniem. Dalej jest z górki. Dlatego to JA jestem zadowolony z mojego dotychczasowego życia. Dlatego o mnie mówią, że jestem 'dzieckiem szczęścia', że mi się znów 'udało'.

Praca domowa dla Ciebie, Czytelniku: stań się znów dzieckiem. Przypomnij sobie, o czym marzyłeś w dzieciństwie. Zastanów się, czy zrealizowałeś marzenia. Jeśli tak, to pomyśl, czy dało Ci to szczęście. Jeśli nie, to zastanów się, czy da ci to satysfakcję. Jeśli tak, to pomyśl, czy masz jeszcze szansę owo marzenie zrealizować, czy już przegrałeś. Zrealizuj. Jeśli nie dasz rady, nie poddawaj się. Pamiętaj, że dzieci mają całe mnóstwo marzeń.
Wyzwól się z więzów dorosłości.





Po właściwym poście coś do przemyślenia:
Odnalezione na portalu gazeta.pl dnia 24 października o godzinie 2.08.

"Japonka aresztowana za zabójstwo wirtualnego męża


Wściekła z powodu rozwodu z wirtualnym mężem Japonka zalogowała się na jego konto w grze internetowej i zabiła należącą do niego postać. Została za to aresztowana, grozi jej do pięciu lat więzienia - poinformowała w czwartek japońska policja.
W wirtualnym świecie gry "Maple Story" postać należąca do 43- letniej nauczycielki gry na pianinie poślubiła bohatera 33- letniego pracownika biurowego. Kiedy ten postanowił się z nią rozwieść, rozgoryczona zalogowała się na jego konto i zabiła jego bohatera. Mężczyzna zawiadomił policję.

- To był nagły rozwód, bez słowa ostrzeżenia. Głęboko mnie to zirytowało - tłumaczyła się ze swojej zbrodni. Wirtualna mężobójczyni nie planowała odwetu w rzeczywistym świecie.

Kobieta jest podejrzana o włamanie do komputera i manipulację danymi elektronicznymi. Nie postawiono jej na razie formalnych zarzutów, jednak jeśli zostanie uznana za winną, grozi jej do pięciu lat więzienia lub grzywna do 5 tys. dolarów.

W ostatnich latach coraz częściej wirtualne życie ma konsekwencje w świecie rzeczywistym. W sierpniu w USA pewnej kobiecie zarzucono, że planowała uprowadzenie przyjaciela poznanego w grze społecznościowej "Second Life". Z kolei w Tokio 16-latek został oskarżony o kradzież hasła innego gracza, by wyłudzić wirtualną walutę wartą 360 tys. dolarów.

Źródło: Policyjni.pl"

Myślę, że komentarz jest zbędny.

środa, 8 października 2008

z racji wakacji

W związku z tym, że nie dzieje się nic, o czym chciałoby mi się tutaj pisać, wrzucam dwie recenzje. Napisałem je na potrzeby portalu wolnachata.com, ale ten jest chwilowo zamknięty.
Proponuję dwa polskie bandy, jeśli ich nie słyszałeś jeszcze toś trąba.

Black River – Black River


Nie wiem, co spowodowało fakt, iż na całym globie nagle zaroiło się od kapel, które określają się jako “rock 'n' rollowe” ustawiając ołtarzyki częściej Lemmy'emu niż Elvisowi. Nie wiem, ale się cieszę. Owa fala dotarła również do naszego kraju - pewnego pięknego dnia z czapy odkryłem z tuzin kapel parających się takową muzyką. I, co najlepsze, większość z nich naprawdę zajebiście kopie dupę. Jestem pewien, że przynajmniej część z tych bandów wypłynie na szerokie wody. Na pewno najgłośniej będzie o Black River.


Black River to supergrupa. Zespół złożony z muzyków, których nie można nazwać niedzielnymi. Ci goście wycierają rodzime (i nie tylko) sceny nie od dziś i potrafią grać. A co najciekawsze, wydają właśnie debiutancką płytę, choć Black River to nie jest nowy projekt, a nawet jest. Już wyjaśniam. Black River to zespół powstały na gruzach legendarnego już Neolithic. W jego szeregach znajdują się obecnie: vaderowy perkusista Daray, behemothowy basowy Orion, Art popylający na gitarce w innym rock 'n' rollowym majstersztyku Soulburners i stary znajomy Kay, na wokalu zaś człowiek – charyzma, czyli Maciek Taff, etatowy śpiewak Rootwater i jednocześnie mój wokalny ulubieniec. Widać więc, dlaczego nazwałem ten twór supergrupą. W jednym z wywiadów Kay stwierdził, że muzycy weszli do studia jako Neolithic, wyszli jako Black River. I owszem, nie jest to Neolithic. Muzyka jest inna. Jest to kawał zajebistego hard rocka, nie tak brudnego jak u Motorhead, nie tak piosenkowego jak u Volbeat. Oryginalnego, wciągającego. Tej płyty naprawdę cholernie dobrze się słucha. Mamy tu sporo nawiązań klasyki gatunku, kojarzy mi się najmocniej Black Label Society (to już jest jakaś tam klasyka, nie?). Do rzeczy. Na krążku znajduje się 9 utworów + akustyczna wersja balladki “Silence” jako wyciszacz na końcu. Początek mocno kopie w dupę. Pierwszy na płycie, “Negative”, to prawdziwa perełka. Takiego riffu bardziej bym się spodziewał po Corruption niż po Black River (po których właściwie nie wiedziałem czego się spodziewać). Kolejny numer, “Free Man”, całkiem fajnie buja, wydaje się jakiś mocno emocjonalny (ale nie bójcie się sztampy). Świetne wrażenie robi “Night Lover”. Przy “Street Games” chciało by się ruszyć gdzieś pod samiutką scenę. “Punky Blonde” stanowi esencję stylu Black River, pewnie dlatego do tego kawałka nagrano teledysk. Dalej mamy jakoś poważnie brzmiący “Crime Scene” i dwa numery mocno kojarzące się z ostatnim krążkiem Rootwater - “Fight” i “Fanatic”, oddzielone od siebie mocniejszą wersją balladki “Silence”. Na koniec jeszcze raz ten utwór, jak wspominałem w wersji akustycznej. Zero nudy, zero powtarzania się. Idealny balans między rock 'n' rollowym rozpasanym szaleństwem i szczyptą powagi.

Z jednej strony trochę mi szkoda, że panowie zdecydowali się zakończyć przygodę z Neolithic. Szkoda, bo byłby to piękny powrót, może z inną niż dotychczas muzyką, ale Neolithic przeszło i tak kawał drogi muzycznej, więc mogłoby dojść też hard rocka. Z drugiej strony doskonale rozumiem powody, dla których muzycy zdecydowali się na nowy szyld. Jedno jest jednak pewne: nie nazwa zespołu jest najważniejsza, tylko to, co zespół robi. A Black River zrobiło kawał zajebistej muzyki i oby tak dalej.


10/10


Jack Daniels Overdrive – Pure Concentrated Evil

Rock 'n' rollowego szaleństwa ciąg dalszy. Szaleństwie trwaj, bo w szaleństwie metoda. Tym razem metoda na zajebistą muzykę. Zespół Jack Daniels Overdrive prezentuje nam swoje dzieło, epkę o złowieszczym tytule “Pure Concentrated Evil”. Obawiam się, że może być kłopot z jej zdobyciem, ale jeśli będziecie mieli okazję, to się nie wahajcie.


Nazwa zespołu dużo mówi. Nazwa krążka tę wiedzę uzupełnia. Na krążku mamy 4 utwory (+ jedno takie coś, przerywnik taki), każdy mocno zaprawiony wódą, fajkami i czym tam jeszcze. Czyli rock 'n' roll wysokich lotów. Ale każdy z tych numerów brzmi potężnie, gdzieś na pograniczu hard rocka i metalu ze wskazaniem na to drugie. Jest bród, smród, nie ma ubóstwa. Jest melodia, jest czad, wszystko w doskonałych proporcjach. Tak jakby się jechało rozklekotanym Cadillakiem słynną Route 66 z flachą Jacka Danielsa. Ciemno, nad głowami gwiazdy, w głowie huczy złość, noga jest ciężka, cywilizacja daleko stąd. Coś cię wkurwiło, więc jedziesz. Wredny szef, wścibska sąsiadka, problemy z żoną, brak kasy. Asfalt pod kołami, jakieś jaszczurki na skałach. A ty popierdalasz tym wozem i rozprawiasz się w głowie ze swoimi demonami (“Demonize”) . Może trochę przesadzam z dokładaniem filozofii do tej muzyki, wszak jest to jednak rock 'n' roll, aczkolwiek jest w nim coś takiego, co nie pozwala przejść obojętnie. Coś, co tkwi w tych aranżacjach, w tych melodiach, w głosie wokalisty, coś, co zostało jeszcze uwidocznione na etapie produkcji. Coś, co zmienia tę muzykę w głowie słuchacza. Wbija jakąś średnio pozytywną energię, każe coś rozpieprzyć (“The Art of Demolition”). Nie można usiedzieć na dupie przy tych czterech numerach i słowach mądrości (“Words of Wisdom” - przerywnik na płycie, wydaje się, że dosyć znamienny sam z siebie, pomijając już fakt, że oddziela dwa weselsze kawałki od dwóch bardziej schizowych). Niby jest wesoło, ale nie do końca. Jest na tym krążku coś niebezpiecznego, coś co błyszczy gdzieś w cieniu. A kawałki cały czas pozostają rock 'n' rollem, który od zamulania trzyma się z dala. I chociażby dlatego powinniście sobie Jack Daniels Overdrive obadać. Mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo panów i czekam na jakieś pełnowymiarowe wydawnictwo.

10/10


Naumatorrrr

środa, 17 września 2008

Historia zespołu

Dawno, dawno temu, w pewnej odległej jak sto pięćdziesiąt krainie, żyła sobie piękna królewna. Jednak zła macocha zamknęła ją na szczycie wysokiej wieży i karmiła vifonami. Królewna rozpaczała i całymi nocami wklejała swoje zdjęcia na naszą-klasę z nadzieją, że ktoś ją w końcu zdoła uwolnić. Wielu próbowało, jednak pod murami wieży poległ cały kwiat Młodzieży Wszechpolskiej. Aż pewnego dnia pod oknem królewny stanęło pięciu dzielnych trubadurów, którzy obiecali ślicznej białogłowie, że ją uwolnią spod jarzma złej macochy Marii K, żony Lecha K (albo tego drugiego, nie wiem dokładnie). Dzielni muzykanci wyjęli swoje tarabany i poczęli w nie walić z całych sił. Już po chwili na murach wieży pojawiły się pęknięcia, następnie wieża zwana Jerycho runęła. I spoko, tyle że królewna (a imię jej było Maradona [albo Mandaryna, moje starożytne źródła nie są zgodne]) poległa pod gruzami. Dzielni trubadurzy przytomnie stwierdzili, że szukać białogłowy w tym pyle się nie opyla i wzięli czem prędzej nogi za pas, co by ich zły król złapać nie zdołał. Udali się w góry, gdzie nie mogła ich otoczyć wysłana przez rozwścieczonego monarchę Liga Polskich Rodzin, jednak uciekinierzy wciąż obawiali się nalotów i klątw ciskanych przez plutony Podwórkowych Kółek Różańcowych.
Cni bohaterowie udali się za granicę, gdzie spotkało ich wiele przygód. A to znaleźli zakopanego w jakiejś norze obwiesia imieniem Szatan czy Sudan, czy Sadam może, a to w Egipcie na targu udało im się spławić człowieka przedstawiającego się jako Asama spod Laden czy jakoś podobnie, który chciał im opchnąć kasetę wideo własnego autorstwa (pewnie jakieś amatorskie porno).
Pokonując w beczce piwa razem z kapitanem Heinekenem Morze Śródziemne, nasi dzielni bohaterowie stawili czoła potworowi z Loch Ness, który jak wszyscy mieszkańcy Wysp Brytyjskich emigrował do Polski na zmywak. Wtedy w głowach minstreli, z mądrości wszak i talentu słynących, błysnęła myśl: a może do Polski? Do tego kraju mlekiem i miodem płynącego (choć krowy wściekłe, a pszczoły też jakieś nie teges, ale ten fragment z mlekiem i miodem można pominąć), do tej mekki trubadurów metalowych? Gdzie heavy metalowa ściana płaczu się rozpościera a długowłosi wyznawcy rogatego biją przed nią pokłony (a myśleliście, że skąd headbanging pochodzi?)?
Jak pomyśleli, tak zrobili. W Karpatach co prawda musieli się uporać z jakimś skośnookim cwaniaczkiem imieniem Yan-osik, ale po długiej i pełnej niebezpieczeństw podróży trafili w końcu do Torogatunia.
Tam odnaleźli heavy metalową ścianę płaczu, nawet cztery ściany, taka gmach jakby cały. Na jej szczycie siedział sam szatan, jego sześćset sześćdziesiąte szóste ziemskie wcielenie. Cały w czerni, rogi dla niepoznaki beretem z moheru przykrył. Siedział na tle szatańskiego wehikułu, wykutego w samych czeluściach piekieł, wręcz w ogniu piekielnym. Rydwan nosił czarcią nazwę Majbach, co w rzeczywistości oznacza "Szatańskie cztery kółka, zimny łokieć, dżipies, nie ruszaj, bo ekskomunika". Siarką czuć było w krainie całej, takie ciastka na niej pieczono, pierdolniki czy pierniki, czy jakoś. Wokół samego szatana, Lucyferydzykiem zwanego pląsały spowite w czarne woalki dziewice. Stare dziewice. Nawet powiedziałbym, że stare panny. Na znak zerwania wszelkich powiązań z ziemskim życiem kobiety owe odrzucały wszelkie pieniądze i dobra, jakie miały, a Lucyferydzyk skrzętnie je wyłapywał. Znamiennym jest fakt, że wszystkie te kobiety były już duchem Lucyferydzyka przesiąknięte i rosły im rogi, które za wzorem swego idola pokryły beretami. W rękach trzymały totemy - małe radyjka na baterie paluszki.
Widząc to nasi dzielni trubadurzy postąpili jak tłum niewiernych, przyłączając się do kultu Lucyferydzyka. Poczęli bębnić w swoje tarabany i czynić tak będą, póki nie pojawi się dwóch pozostałych Jeźdźców Apokalipsy (dwóch już jest, Giertych jakiś i Gosiewski, ponoć są po kądzieli z samym Lucyferydzykiem).
Imieniny obchodzą Mutacja i Denaturat.
Wszystkiego najlepszego.

performens

Vat 69 pierwszy raz wystąpił na żywo. Niestety beze mnie. W Gdańskowie zatrzymały mnie sprawy uczelniane. Ale to nic, a wręcz może i lepiej, bo beze mnie panowie poradzili sobie bardzo dobrze zajmując pierwsze miejsce w przeglądzie "Promocje Młodych" w Płocku.
Filmik jest, jak widać. Jest to pierwszy nasz kawałek, nazywa się "Sands of Time".
Dzięki zwycięstwie w przeglądzie panowie zapewnili nam miejscówkę na próby w miejscowym MDKu.

poniedziałek, 14 lipca 2008

holy roller


Mamy za sobą pierwszą próbę Vat 69, w nowym, mam nadzieję, że stabilnym, składzie. Dokoptowaliśmy (konkretnie to Sznaps dokoptował) nowego gitarowego, Kossę. Zajebista decyzja, bo koleś wniósł do zespołu więcej gitarowej agresji i wysokooktanowego paliwa tym samym. Mamy tez Kubę, nowego basowego, który, wedle swoich zapowiedzi, będzie zapodawał funkowy groove do całości. Zatem ruszyliśmy pełną parą. Życzcie nam powodzenia, skurczybyki.

piątek, 4 lipca 2008

Vat 69 nius od Naumatyka


Moja gitara doszła w tempie ekspresowym od momentu zamówienia. Nie jest to może rewelacja lutnicza, ale daje radę. Teraz mogę wziąć się na dobre za dłubanie nad kawałkami dla Vat69, jeden (o roboczym tytule "Godfear/Godfist") już nawet leży gotowy.
Podejrzewam, że niedługo pojawią się jakieś konkretne relacje z prób, liczę też na zdjęcia, żeby nie było, że to ściema jakaś, ten V69. W najbliższym czasie będę też chciał poruszyć z chłopakami sprawę nagrania jakichś kawałeczków, które zrobimy. Wiem, że Sznippo też się na to pisze, więc podejrzewam, że coś uda nam się zarejestrować.
Zdjęcie wstawiłem dla poprawy humoru oglądających. Proszę przede wszystkim zwrócić uwagę na kolor ścian w moim pokoju.

środa, 25 czerwca 2008

vat69 update





W naszym obozie sprawy toczą się powoli, ale przynajmniej w konkretnym kierunku. Pomysłów pojawia się coraz więcej ze strony każdego z nas, co cieszy mnie niezmiernie. Jest już parę tytułów, które pójdą na tapetę w pierwszej kolejności. Myślę, że przede wszystkim będzie to "E=mc2", kawałek świętej pamięci Nothinga, na gruzach którego powstał Vat69. Ten utwór to porcja dobrego heavy/thrash metalu, co pozwala sądzić, że w takiej stylistyce się utrzymamy. Mam też już parę tekstów, do których pozostaje dopisać muzykę. Niektóre tytuły to: "Dance of Grass", "Electric Lullaby", "Rock and Roll Way", "TB". Znaleźliśmy też (dzięki uprzejmości Miłosza) wypasioną salę prób. Mamy także kilka koncepcji okładek do naszego dzieła, powyżej kolejna. No i w końcu mam pewien pomysł na tytuł, ale na razie cicho sza (chociaż potem pewnie zapomnę). Ja osobiście czekam na gitarę, wtedy będę mógł sam podłubać troszeczkę nad muzyką.
Póki co to chyba tyle.

środa, 11 czerwca 2008

Vat 69


Rusza kolejny band z moim udziałem. Jednocześnie jest to kapela, której skład już kiedyś próbował się zebrać pod nazwą NOTH (o czym jest gdzieś tam niżej), tym razem jako Vat 69.
Różnica jest taka, że podstawowe sprawy mamy ugadane: skład (tymczasowy), miejscówkę do prób. Co chcemy grać? Jakąś muzykę chyba. Te szczątki utworów, które mamy na dzień dzisiejszy plasują się w okolicach hard rocka/crossover/hardcore/thrash metalu (zresztą moje własne inspiracje widać w ramce na samym dole), czyli póki co jest to tak duży jeszcze miszmasz, że sami nie wiemy, czego się spodziewać.
Pewne jest jedno. Chcemy przez okres wakacyjny doszlifować nasze kawałki i nagrać jakiś materiał. Rzecz jasna nie stać nas na studio i te wszystkie sprawy, ale chcieć to móc, Polak potrafi, a człowiek to nie je taki, żeby czego nie zrobił. Więc słowo się rzekło. I po raz kolejny nie wiemy sami co to będzie - demo, promo (bo nie wiemy, czym to się różni), może singiel, może epka. Nie znamy jeszcze tytułu tego wydawnictwa (nie jestem pewien, czy to dobre słowo, bo sami będziemy musieli sobie ten krążek "wydawać"), mamy natomiast już cover art, autorstwa Sznippa, naszego gitarowego (nieźli z nas kolesie, skoro zaczynamy karierę od okładki, nie?). Widać go powyżej.
Co tam jeszcze...
Może jeszcze dopiszę, kto na dzień dzisiejszy tworzy VAt69:

gary - Artie (Sumatra, ex - Nothing)
gitary - Sznippo (ex - Nothing)
bass - Quopot (Last Days Orchestra, ex - Nothing)
wokale, być może gitary - Wasz ukochany mistrz Naumatyk (ex - Conversion)

Powiem Wam tyle, że jestem podekscytowany tą sprawą, to będzie dobra kapela, jeśli tylko nikt nie będzie nam rzucał kłód pod nogi i uda nam się zrobić to, co zamierzyliśmy.
W chwili obecnej pracuję nad tekstami, ale jako, że sesja pracuje nade mną, to jakoś wena i czas nie dopisują. Pomysły mam, spisuję, więc coś z tego poskładam (mam nadzieję). Zresztą kilka tekstów jest gotowych, jakiś czas temu dostałem również dwa dobre teksty od Damiena, kumpla ze szkolnej ławy, więc z górki.

To będą mocne wakacje.

Niedługo powinna ruszyć jakaś pseudostrona, pewnie zrobimy ją na jakimś serwisie blogowym, bo nie chce nam się robić wszystkiego od początku, nie jestem pewien nawet, czy ktoś z nas to potrafi.
Jakoś w okolicach 21 czerwca powinna odbyć się pierwsza próba z prawdziwego zdarzenia.

Więcej info będzie wtedy, gdy będzie o czym informować.

piątek, 25 kwietnia 2008

Exploracja

Się ostatnio człowiek naczytał kilku dobrych książek podróżniczych i teraz to skutkuje. Oczywiście się zachciewa wycieczek i przygód. I będą.
Na początek wakacji Szkoła Młodych Wilków. Jeśli ktoś chce wiedzieć co to jest to polecam taką stronkę: www.google.pl . I tak nikt nie sprawdzi, bo nikt tu nie wchodzi.
Potem jednak planuję (o ile inne plany nie popsują tych planów) coś zobaczyć, w czymś pouczestniczyć.
Póki co, eksploruję internet w poszukiwaniu ciekawych miejsc. Oczywiście marzą mi się wojaże po krajach odległych i niezbadanych, ale to odłożę do chwili kiedy będę już posiadaczem niemałej fortuny liczonej w jenach.
Na razie odnalazłem takową stronkę, pełną świetnych zdjęć. Tam właśnie chce być. Obczajcie to: miejsca
A tu mamy zdjęcie starego cmentarza żydowskiego w Łodzi. Pochodzi ono ze stronki wymienionej powyżej (nie, nie z googli).







wtorek, 22 stycznia 2008

Zostałem redaktorem dziennika...

Według polskiego prawa strony internetowe aktualizowane częściej niż raz w roku to prasa. Dlatego też należy je rejestrować w sądzie jako czasopisma. W przeciwnym wypadku ich prowadzenie jest nielegalne.

O tym, że polskie prawo jest niedostosowane do współczesnych realiów było wiadomo od dawna. Niestety, zamiast wykonać jakiś krok naprzód, wykonano bardzo duży i niebezpieczny krok wstecz. Sąd Najwyższy w swojej interpretacji zdecydował, że strony internetowe aktualizowane przynajmniej raz w roku powinny być rejestrowane. Jeśli są aktualizowane częściej niż raz w tygodniu, powinny być rejestrowane jako dzienniki. A skoro strona jest prasą, to prowadzący staje się automatycznie redaktorem naczelnym i jest odpowiedzialny za publikacje sprostować oraz za treść wpisów użytkowników. Takim wymogom podlegają więc prawie wszystkie polskie strony, łącznie ze sWeETaśNyMI blOgaSkAMi i zamieszczanymi pod nimi eLo kOmCIamI od koFFanYch loodZIkufF.

Piotr Waglowski ze znanego serwisu prawniczego vagla.pl zwraca uwagę, że w pierwszej kolejności swoje strony powinny zarejestrować organy administracji publicznej. Zapytał Komendę Główną Policji czy zarejestrowała swoją stronę. Jak można się było domyślić, taka rejestracja nie została dokonana. Nie jest to dziwne. Absurdalne przepisy są omijane nie tylko przez zwykłych internautów. Miejmy nadzieję, że szybko zostaną zmienione.

Źródło: Rzeczpospolita

znalezione i żywcem skopiowane z: www.allejaja.yoyo.pl, tam z kolei wzięło się toto skąd inąd.

sobota, 19 stycznia 2008

Natchnione nauki mistrza Naumatyzmu part I


Pod wpływem przeczytanych ostatnio nauk całej rzeszy filozofów starożytnych i Kartezjusza postanowiłem w końcu (zapewne ku uciesze kilku osób) nadać znaczenie pewnemu pojęciu, które pojawiło się w moim umyśle jakiś rok temu. Owo pojęcie zwie się 'naumatyzm'.
Naumatyzm jest nazwą pewnej szkoły filozoficznej, której podwaliny niegdyś położyłem podczas jednej z audycji z cyklu "Wolna Lista" prowadzonych wspólnie z Matim_Urundą. Teraz, po roku nie bardzo pamiętam o co dokładnie chodziło, postanowiłem jednak trochę porozmyślać nad światem i opublikować w tym miejscu swoje wnioski. Zapomniałem dodać, że Naumatyzm jest zdaje się systemem filozoficznym pokrewnym Szanityzmowi.
O czego by tu zacząć?
Kurwa, zawsze ponoć początek jest najgorszy. Ale mam pomysł.
Dane mi było ostatnio czytać wywiad z niejakim Josephem Campbellem, człowiekiem, który całe chyba swoje życie poświęcił na lekturę i badanie mitów. Ów czytany przeze mnie tekst to w większości suche pierdy z octem, ale jest fragment, który mnie zadziwił. Campbell mówi, że jeśli będzie się czytało mity (głównie innych wierzeń niż nasze) to bez problemu prędzej czy później odnajdziemy własną drugą połowę. Celnie. Bez żadnych pomyłek, tą jedną, jedyną osobę, która jest nam zapisana wśród gwiazd (hm, taka piosenka była... "Zapisany wśród gwiazd", świętej pamięci Ikarion). Pan Józek (będę tak nazywał Josepha Campbella, krócej będzie) przytacza mit o dwóch połowach czegoś tam, często używaną metaforą jest stwierdzenie "dwie połowy jabłka'. Więc ja pytam: panie Józku, znalazłeś pan swoją Herę (mam na myśli mityczną boginię o o imieniu Hera, nie heroinę)???? Jaki związek z Twoimi poszukiwaniami, zacny Józefie, miały mity???? Już nie wspominając o tym, że jabłko to również mityczny owoc zakazany...
I ja tak sobie myślę: czy małżeństwo jest potrzebne ludzkiemu duchowi? Wiem, że jest to przydatne w życiu społecznym, państwowym itp., papierki, pity, nipy, pipy, chuje muje. Ale dla czegoś, co nazwę tu umownie "duszą"???
Nie wspominając o tym, że lubię korzystać z życia. Facetów, którzy lubią korzystać z życia kobiety nazywają "szowinistami". Kobiety, które lubią korzystać z życia są z kolei nazywane przez inne kobiety "kobietami wyzwolonymi", "emancypantkami", przez facetów natomiast "nimfomankami", "łatwymi laskami". Sprowadzam wszystko do sexu i procesów biologicznych? Zapewne tak. Niemniej nie zapominajmy, że gdyby nie sex, bulgot hormonów i procesy biologiczne, to ja bym tego nie pisał, a Ty, drogi czytelniku nie siedziałbyś przed monitorem.
Wracając do tematu... Skoro są tacy ludzie, jak wymienieni w poprzednim akapicie, to po co szukać drugiej połówki? Po co małżeństwo? Po co sobie coś narzucać, ograniczać cel? Niech nasze założenie nie brzmi "będę szczęśliwy z jedną kobietą do końca życia" a "będę szczęśliwy". I jeśli rzeczywiście uda się osiągnąć szczęście z jakąś dziewczyną, to świetnie. Jeśli osiągniemy stan szczęśliwości z 3 innymi kobietami (muszę to wszystko jeszcze przemyśleć w odniesieniu do homoseksualistów) codziennie, to też zajebiście.
Nauka z tej lekcji brzmi: nie ograniczajcie swojego pola widzenia, patrzcie szerzej, dookoła, w górę, w dół, w głąb, za, przed, wszerz i wzdłuż. I tak chodzi tylko i wyłącznie o Was.

Tak pracują Kulturoznawcy

Na studiach bywa tak, że czasami trzeba zrobić coś innego niż palenie fajek i picie browarów. Czasami nawet trzeba coś NAPISAĆ!! Do napisania czegoś potrzebne są pewne przybory: papier, ołówek (może być długopis, w niektórych przypadkach inne przedmioty brudzące). W dzisiejszych czasach przydatny jest komputer z klawiaturą, myszką i odpowiednim oprogramowaniem. Ale to nie wszystko. Niezbędne są też takie umiejętności jak pisanie, czytanie, a w przypadku pisania na komputerze obsługa tego urządzenia i wspomnianego oprogramowania. Pisanie pracy na studiach czy w szkole wyróżnia się zazwyczaj narzuceniem wenie twórczej i talentowi ucznia kierunku pisania, w którym ten talent i ta wena powinna się rozwinąć - tematu pracy. W 99, 999999% temat pracy jest tak suchy, bezpłodny, nieeksploatowalny, bezsensowny i pojebany, że próba skierowania swojego talentu twórczego w jego rejony, kończy się dla rzeczonego talentu śmiercią. Z tym łączy się zniechęcenie do pisania czegokolwiek, od eposów poczynając na sms-ach kończąc. Ale czasami bywa tak, że nauczyciel zdaje sobie sprawę z efektów narzucania tematu, albo po prostu nie chce mu się myśleć. Taka sytuacja zaszła na Kulturoznawstwie na pewnym Uniwersytecie, kazano studentom napisać pracę na temat zupełnie dowolny. Jedna z moich koleżanek z roku napisała pracę o mnie i kilku innych osobach z naszego roku. Odradzam interpretowania tego tekstu dosłownie, raczej polecam rozumienie go zupełnie na opak. Mam także kilka wątpliwości co do mojej postaci.
1. cenię sobie wolność, żadne małżeństwo mi nie w głowie, zwłaszcza, że wolę młodsze ode mnie kobiety... (sory Paulina)
2. dlaczego kurde jestem rogaczem?? Chyba muszę przeprowadzić dłuższą rozmowę z moją dziewczyną...
3. nie wiem o co chodzi z tym Adamem... nic do niego nie mam i nie mam zamiaru mu niczego ucinać!

Na chwilę obecną to tyle. Enjoy.

Opowieść o jednorożcu Jakubie i ważce Agacie

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami istniało magiczne królestwo zwane Bellacjum. W królestwie tym rosły najpiękniejsze rośliny, woda była najsłodsza a powietrze najczystsze. Było to najśliczniejsze miejsce na świecie, pełne barw, zapachów, muzyki, którą tworzyły szmery czarodziejskich potoków, śmiechy elfów i szepty nimf. Spośród wszystkich nieziemskich stworzeń i istot zamieszkujących Bellacjum najmądrzejsze i najpiękniejsze były jednorożce. Podobne były do koni, jednak ich sierść mieniła się złotem i srebrem a z karków wyrastały skrzydła, delikatne niczym mgła. Tym co czyniło z jednorożców istoty magiczne i nadawało im czarodziejskich mocy były rogi (czyżby ukryta metafora mówiąca o przewadze facetów po przejściach nad resztą?). Z głowy każdego jednorożca wyrastał połyskliwy róg przybierający barwy tęczy. Nadnaturalne moce jednorożców zapewniały zdrowie i szczęście w krainie a ich wielka mądrość pozwalała na sprawiedliwe rozwiązywanie wszelkich sporów i problemów. Jak w każdym królestwie, tak i w tym, panował król, którym był najbardziej uczony jednorożec o imieniu Jakub (ma się rozumieć - o mnie mowa). I choć od wielu lat Bellacjum było najszczęśliwszym i najbezpieczniejszym miejscem to właśnie za rządów Jakuba miała się wypełnić straszliwa przepowiednia zapomniana przez niemal wszystkich, z wyjątkiem ważki Agaty.
Jakub, jak co dzień, wstał o świcie ze swego legowiska i pocwałował do źródełka by ugasić pragnienie (kraina winem i miodem płynąca). Wybrał swoją ulubioną drogę poprzez cichy zagajnik. Gdy galopował rozmyślając o nadchodzącym dniu, a wschodzące słońce pieściło promieniami jego srebrzystą sierść, zauważył, że odczuwa dziwny, niczym nie uzasadniony niepokój. Postanowił jednak zignorować to uczucie i ruszył w dalszą drogę. W tym samym czasie to samo złe przeczucie ogarnęło ważkę Agatę, ona jednak wiedziała, że nie można ignorować intuicji, a wróg jakim jest zło uderza zawsze wtedy gdy czujność jest uśpiona. Agata, mieszkająca na odległym magicznym bagnisku, od lat była samotnikiem i stroniła od kontaktu z innymi stworzeniami (dobry motyw, nawet nie wiem, jak skomentować). Nie mogła jednak dopuścić by przepowiednia została spełniona, to ona była matką chrzestną Jakuba. Jako jedyna żyjąca istota pamiętała dzień jego narodzin i wygłoszenie przepowiedni (to stare dupy z nas, jak widać!). Kiedy przyjęła tytuł matki chrzestnej źrebaczka wiedziała, ze staje się częścią jego historii i właśnie teraz nadszedł moment by stanąć na wysokości zadania. Ważka rozwinęła skrzydła koloru bułki tartej (to o kolorze bułki tartej to mój ulubiony fragment) i ruszyła w kierunku zamku mając nadzieję, że pomówi z królem przed zachodem słońca.
Tymczasem niezwłocznie po wypełnieniu królewskich obowiązków Kuba udał się do swojej ukochanej księżniczki Paulinki. Wszyscy mieszkańcy królestwa czekali na informacje o królewskich zaręczynach, jeśli bowiem jednorożec oddał swe serce jednej istocie nie był już w stanie nigdy pokochać kogoś innego. Na szczęście Paulinka odwzajemniała uczucia Kuby a ich miłość była tematem wielu dyskusji i pogawędek (pieprzeni paparazzi zawsze wyciągną jakieś brudy). Zawsze gdy kopyta jednorożca uderzały o płyty dziedzińca Paulinka już czekała na lubego, tym jednak razem Jakub nie zastał jej oczekującej, co gorsza nie zastał jej wcale! Dostrzegł jednak coś co zmroziło mu serce i otumaniło zmysły (mamusia?)- na drzwiach ujrzał symbol racicy . Taki znak mogła pozostawić tylko jedna istota – dzik Adam. Dzik uprowadził Paulinkę (a to skurwiel! mógł zapytać, podzieliłbym się.) wiedząc, że dla Kuby będzie to niczym nóż wbity w serce i zmusi tym samym jednorożca do chęci odzyskania ukochanej i konieczności opuszczenia Bellacjum. Tak też się stało, mimo całej mądrości jaką posiadał Kuba, nie mógł on przeciwstawić się wołaniu serca (dobra, dobra), ruszył wiec w drogę. W chwili gdy przekraczał granice królestwa, ważka Agata wlatując do Sali Tronowej, zwróciła na moment oczy w kierunku północnym – niebo pokrywały ciemne chmury ("za górami niebo mieni się czerwienią - dobrze, że nie u nas!!" - przypis zrozumiały dla wtajemniczonych). Agata wiedziała, że jest za późno.
Opuszczenie królestwa przez króla jednorożca oznaczało zanikniecie magicznej ochrony. Stworzenia zaczęły chorować, woda stała się gorzka a powietrze było tak ciężkie, że trudno było oddychać. Agata wiedziała, że tylko jedna istota może pomóc, była nią smoczyca Agnieszka (kobiety potrafią być dla siebie bezwzględne, gdyby facet nazwał jakąś dziewczynę smoczycą pewnie dostałby po ryju). Agata co sił w skrzydłach ruszyła w kierunku pieczary smoczycy (brzmi dwuznacznie). Ważka miała racje, Agnieszka wręczyła jej złoty miecz. Srogi dzik Adam zostanie pokonany tylko wtedy gdy Jakub odetnie mu ogon. Wtedy odzyska piękną Paulinkę i wrócą do Bellacjum, gdzie znów zapanuje szczęście i spokój. Po trzech dniach drogi ważka odnalazła Kubę stojącego twarzą w twarz z dzikiem Adamem. Zmęczeni walką przeciwnicy ociekali potem a z ich nozdrzy ściekała krew (ta, to ostra bitwa musiała być!). Gdy Adam miał zadać Jakubowi śmiertelny cios Agata ostatkiem sił krzyknęła:
– Łap ten miecz i utnij ogon Adamowi!
Kuba płynnym ruchem chwycił broń i zamachnął się na ogon Adama. Cios był trafny. W oczach dzika zagościła wściekłość, lecz sekundę później przemienił się w obłok dymu (magiczny czilałtowy dym - gandzia, gandzia, gandzia) i zniknął, a wraz z nim zniknęły zaklęcia, które więziły Paulinkę (wniosek - marihuana naprawia świat). Jednorożce znowu były razem. Po romantycznym powitaniu, Kuba chciał oddać cześć Agacie, gdy zwrócił się w jej kierunku dostrzegł iż leży na kamieniu (jednak nawet z marihuaną nie można przesadzać), przestraszył się i zawołał:
–Matko chrzestna Agato, co Ci jest?!
Agata podniosła na moment powieki i rzekła:
–Ten lot był zabójczym dla mych starych skrzydeł (najwidoczniej ważka Agata miała całkiem niezły lot po tym ziele), wypełniłam jednak moją misje, dopomogłam Ci synu, teraz mogę odejść .
I odeszła…
Jednorożce zapłakały nad jej ciałem, opadające łzy przemieniły ciało ważki w srebrny pył (heroina?!), który wzniósł się w powietrze i przemienił w najjaśniejsze gwiazdy. Jednorożce wróciły do królestwa, w którym zapanowała harmonia i szczęście. Dzielna Agata stała się bohaterką mitów i baśni (znów ci paparazzi), a jej gwiazdy oświetlały mroki nocy w Bellacjum. Jakub i Paulinka wzięli ślub i w radości wychowywali gromadkę małych jednorożców. Natomiast smoczyca Agnieszka zapadła w sen, by kiedyś zbudzić się ponownie i dopomóc w walce z dzikiem Adamem, bo zła nigdy nie da się zgładzić ostatecznie... (czyli będę żył długo i szczęśliwie)



Kasia Syta

poprawki, ccenzura i przypisy (odwzorowanie komentarzy padających podczas pierwszego czytania tekstu) - ja sam.

Zauważyliście ten wątek mesjanistyczny?

piątek, 4 stycznia 2008

Nowy rock


Były święta. Potem był Sylwester. Zdążyłem już zapomnieć.
Postanowień na nowy rok- brak, bo i po co mi takie kule u nóg? I tak będę przecież dążył do tego, żeby być jak najbardziej szczęśliwym człowiekiem, jak każdy. Nawet nie chce mi się o tym pisać.

Za to styczeń zapowiada mi się iście chujowo. Jakieś kolokwia, nie wiadomo kiedy, z czego i po cholerę. Ale przecież nikt złotych gór nie obiecywał, więc trza zakasać rękawy i zabrać się do roboty... KIEDY MI SIĘ KURWA NIE CHCE!
Pocieszam się tylko tym, że potem mam trzy tygodnie wolnego. I sporo planów, większość związana z jedną Osobą. I dobrze mi z tym.

Jeśli jednak miałbym rozszerzyć perspektywę na cały 2008 rok, to nie zapowiada się najgorzej. Byle tylko nie narobić sobie biedy jakimiś studiami, papierkami i takimi pierdołami i będzie git.

Na dodatek moja kolekcja płytowa powiększy się w tym roku o kilka od dawna wyczekiwanych pozycji: nowe albumy Testament, Slayera, Metalliki, Anthrax, Hunter, Acid Drinkers, prawdopodobnie też Virgin Snatch, Corruption, NoNe, Chain Reaction, Frontside. Do tego liczę jeszcze na Sznapsowe Vat 69, na Borderline Kłopotów, na NOTH (??)... i na wiele wyjebistych koncertów z moim udziałem.

Się zobaczy, jak to wszystko będzie wyglądać...

CHEERZ MOTHERFUCKERS!!