piątek, 5 listopada 2010

Przypadek 1

Przypadek wzięty z życia zawodowego.

Wprowadzenie:

Mamy klienta, poważna duuuuża firma, pracownicy to szychy, drogie garnitury, lśniące samochody. Klient z rodzaju tych kluczowych. Nazwijmy tę firmę firmą Z.

Osoby dramatu

X - prezes firmy Z
Y - wiceprezes firmy Z
S - szef działu analiz i czegoś tam, z którym jestem zmuszony "współpracować"
P - szef działu rozbudowy czy jakiejś innej przyszłości firmy Z
R - pracownik działu kierowanego przez pana P
ja - ja (Kuba)
M - mój szef


Akcja właściwa:

Moim zadaniem jest publikowanie materiałów dotyczących spraw związanych z firmą Z. Materiały te dotyczą rozbudowy infrastruktury zakładów należących d Z, więc przede mną odpowiednie materiały przygotowywał pan P i jego pracownicy - ów pion w firmie odpowiedzialny jest za ową rozbudowę, więc wiedzą co i jak. Szło im nienajgorzej, ale w firmie Z zaczęły się przetasowania. Po przetasowaniach zaczęły się tam jakieś utarczki, dość powiedzieć, że skończyło się na tym, że obowiązek tworzenia rzeczonych materiałów spadł na firmę, w której ja pracuję. I na mnie konkretnie.

Co miesiąc muszę przygotować kolejną porcję materiałów i danych (muszą być jak najbardziej aktualne oczywiście). Muszę się zmieścić w odpowiednim terminie, bo wszystko idzie do drukarni i dalej. I każdy przygotowany materiał muszę mieć z
aakceptowany przez firmę Z, a konkretnie przez pana S, który został oddelegowany do kontaktów ze mną.


Październik.
Zrobiłem kolejną porcję materiałów. Wysyłam panu S do akceptu.

Po dwóch dniach dostaję niezbyt miłego maila (pan S zwykł traktować osoby na niższym szczeblu z góry) o tym, że to zupełnie nie tak. Miało być w stylu 1, a ja zrobiłem w stylu 2.

Okej. Po kilku dniach przesłałem porcję materiałów zrobionych w stylu 1, tak jak miało być.

Mija tydzień, terminy zaczynają gonić, mój własny szef zaczyna naciskać, żebym finalizował sprawę, ale delikatnie, żeby S się nie wkurzył. Wysyłam zatem delikatnego maila do S, w którym ja, uniżony sługa, odważam się zapytywać, czy jaśnie pan S już zapoznał się z materiałami.

S po dwóch kolejnych dniach odpisuje, że owszem, zapoznał się. Nawet przesłał je do sprawdzenia pod kątem merytorycznym do działu inwestycji, konkretnie do pana P. No to czekamy.

Następnego dnia pojawiam się w pracy. Przychodzi do mnie szef i z szelmowskim uśmieszkiem mówi, że mój mail, w którym pospieszałem S wywołał niezłą burzę w firmie. Wojenki zaczęły się na nowo, bo wszyscy mają parcie na szkło. P stwierdził, że wszystko co zrobiłem jest do dupy, więc od teraz on wraca do pisania i od dziś to on będzie redagował materiały. Rozmawiał już z wiceprezesem Y i ten się na to zgodził. Na to S mówi, że on protestuje i się nie zgadza, bo przecież ustalał z wiceprezesem X, że sam będzie się tym zajmował. Nic nie wskórawszy, P dzwoni do mojego szefa (M).

S - to jest do dupy wszystko, totalnie nieaktualne. Przedwczoraj zakończyliśmy kolejny zajebiście ważny etap inwestycji, tu nawet słowa o tym nie ma.
M - a jak ma być, skoro nawet się nie pofatygowaliście, żeby jakąkolwiek informację wysłać Kubie?
S - a on się skontaktować nie mógł?
M - kontaktował się, daliście mu zdjęcia i na tym się skończyło
S - dobra, ale reszta też jest nieaktualna. Ze dwa tygodnie temu to może i było aktualne.
M - Kuba wysyłał wam to właśnie ze dwa tygodnie temu. Od tego czasu leżało na waszym biurku. Nie dziwota, że jest nieaktualne.


Sprawdzam pocztę - mail od S.

"Panie Jakubie, bla bla bla bla, przesyłam poprawiony tekst, zróbcie korektę i jedziemy dalej".
Zajebiaszczo - myślę - widać koniec. Wysyłam tekst do korekty, nawet do niego nie zaglądając. W załączniku ponadto dwa zdjęcia jako ilustracje do tekstu. W mailu zwrotnym pytam S jak mam podpisać foty. Dostaję odpowiedź:
"Jakie zdjęcia? Może to pan P coś podsyłał?"
Tematu zdjęć więcej nie drążę.

Przybiega korektor - Kuba, chodź spojrzyj, bo ja nie wiem o co kaman.

Otwieram plik - to nie mój tekst, ale coś zupełnie innego, stek zdań bez sensu, jakby ktoś napisał wypracowanie pełne trudnych słów, a potem na chybił trafił powycinał z niego co trzecie. Całość zrobiona w stylu 2, w którym zrobiłem pierwsze odrzucone materiały (bo miały być w stylu 1). Pod tekstem podpisani P i R. Poprawiam, żeby miało sens. Wrzucamy do lejałtu i ślemy do akceptu do S.

S odpisuje: wszystko git, ino poprawcie bla bla bla. I jeszcze te informacje w dziale niusów są nieaktualne, przecież wysłałem wam nowego niusa wczoraj i jeszcze jednego przed chwilą (dedlajn do tekstów minął ze dwa tygodnie temu).

Redaguję, wrzucamy do lejałtu. Ślemy do S.



S odpisuje - git majonez, tylko jedna rzecz. Czy pod tym tekstem inwestycyjnym muszą być podpisani P i R? Nie lepiej napisać coś w stylu "Materiały wewnętrzne działu jakiegoś tam firmy Z"? Proszę zadzwonić do pana P i jakoś to z nim ugadać, promujmy firmę, nie ludzi!!! tylko niech pan mu nie mówi, że to mój pomysł...

Zgłupiałem i pytam szefa, co zrobić. M się trochę śmieje a trochę wścieka, w końcu mówi, żeby wstawić taki podpis, jak mówi S, olać dzwonienie do P - szef bierze to na siebie w razie czego i ogólnie niech się pierdolą. Jak będą mieli wąty to się powie, że już poszło do druku i że w ogóle za późno to ogarnęli, nie mieliśmy czasu zmieniać, więc poszło jak poszło.

Zmieniamy, wszystko piknie aż się świeci. Ślemy do S.

S odpisuje - wszystko cudownie i wspaniale, ale czy uzgodniłem zmianę podpisu z panem P... bo S nie chciałby tego zmieniać bez kontaktu z nimi, a z drugiej strony nie chce im tego sugerować osobiście... "wiem, że to niezręcznie może, ale..."

Szefie, S się pyta, czy obgadałem sprawę tego podpisu z P - komunikuję szefowi.

M: Dobra, ja zaraz zadzwonię do P i mu powiem, jak jest. Odpisz, że ja się tym zająłem ("Sprawę podpisu przejął pan M, mój szef" - odpisuję.) Ale kurwa, trochę się teraz boję.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

heh... pamietam ta sytuacje, musze przyznac ze jak wrzucilismy w layout (a dokladniej JA wrzucilem) po raz enty to troche zaczela mnie zastanawiac cala sytuacja, ale ze jestem tylko prostym kolesiem od wrzucania materialow firmy Z do layoutu to sie nie wcinalem, ale za to poplakalem sie ze smiechu przy tym wpisie :)

naumatyk pisze...

cicho, bo się wyda.
chyba nie powinienem zdradzać naszych realiów całemu internetu.