wtorek, 20 stycznia 2009

No i zobaczmy, co z tego wyszło.

Właśnie się zorientowałem, że mamy już 20 stycznia. Sesja za pasem, ale zamiast uczyć się pierdół właśnie marnuję czas na inne pierdoły. Czytam sobie styczniowego Metal Hammera. Nie jestem fanem tego pisma, aczkolwiek czasami lubię sobie spojrzeć, co też ludzie z Metal Mind nawymyślali. W czytanym przeze mnie styczniowym wydaniu znajduje się podsumowanie (a jakże!) minionego roku. Mamy obszerny artykuł, do tego każdy z redaktorów MH sporządził swoją własną listę różnych takich tam. Jako samozwańczy znawca muzyki metalowej postanowiłem skonfrontować swoje odczucia z odczuciami owych redaktorów. Zatem poniżej macie moje własne zestawienie hitów i kitów, a także mój komentarz do tego, czym się podniecano we wspomnianym wyżej artykule. Polemika? W komentarzu, proszę.

Płyta roku:
Polska

1. Acid Drinkers - Verses of Steel
Na mój gust najlepsza płyta Kwasożłopów. I to po tylu latach na scenie. Nowoczesna jak cholera, a jednocześnie Acidowa jak zwykle.
2. Frontside - Teoria Konspiracji
Demon i ekipa mnie rozjebali tym albumem. Przywalili do pieca jak nigdy. Spodziewałem się dobrego albumu, ale nie aż tak.
3. Hermh - Cold+Blood+Messiah
Nie jestem jakimś wielkim fanem black metalu, ale Hermh swoim nowym dziełem bardzo mnie do tego gatunku zbliżył. Jedna z najczęściej słuchanych przeze mnie płyt.
4. Virgin Snatch - Act of Grace
To też nie zaskoczenie. VS ciągle miażdży.
5. Czesław Śpiewa - Debiut
O tym genialnym albumie napisano już tyle, że wystarczy, jak sobie czytelniku przeczytasz jakąkolwiek recenzję (warto odnotować, że to jedyny zgoła niemetalowy album w zetawieniu!)
6. NoNe - The Rising
Oj, czekałem na tę płytę długo. Panowie z NoNe porzucili groove metalowe granie i wysmażyli jeden z pierwszych polskich klasyków metalcore'a.
7. Black River - Black River
Takiego oddechu na rodzimej scenie brakowało mi od dawna.
8. Vesania - Distractive Killusions
Kolejny black metalowy album, który zamieszał mi w głowie. Na pewne nazwiska zawsze można liczyć.
9. Totentanz - Zimny Dom
Totentanz to jedna z niewielu kapel w kraju, które potrafią świetnie grać inteligentnego rocka nie siląc się na kopie gównianej Budki Suflera.
10. 1125 - For When Tomorrow Comes
Za wytrwałość i skuteczność.
Świat:

1. Volbeat - Guitar Gangsters & Cadillac Blood
Ile ja życia przez tę płytę straciłem...
2. Trivium - Shogun
Panowie z Trivium zaskoczyli bardzo dojrzałym thrash metalem. Nie dziwota, że niejaki Kirk Hammet przyznaje się do inspiracji Trivium.
3. Machinery - The Passing
Niesamowite połączenie siły i melodii. Bardzo wciągający album kolesi, o których mało kto słyszał.
4. Gojira - The Way of All Flesh
Dla mnie to normalne, że żabojady z Gojira robią takie albumy, które czuję gdzieś w podbrzuszu.
5. Bullet for my Valentine - Scream Aim Fire
Kiedy się wyrasta z emo, zaczyna się grać thrash!?
6. Cavalera Conspiracy - Inflikted
Twór raczej sztuczny, ale skuteczny. Długo się wzbraniałem.
7. Heaven Shall Burn - Iconoclast
Już chyba tylko oni jedni grają metalcore, którego da się słuchać.
8. Testament - Formation of Damnation
Nie dali dupy nawet po iluśtam latach. Mocny thrashowy kop, jakiego potrzebowałem.
9. Born From Pain - Survival
NY Hardcore z Holandii, który - dziwnym trafem - skutecznie do mnie przemawia.
10. All Shall Perish - Awaken The Dreamers
Kawał brutalnego deathcore'a. Ta płyta definiuje gatunek.


Największe pozytywne zaskoczenie:
1. Renesans black metalu
2. Metalcore na polskim gruncie w końcu zaczął się przyjmować (vide: NoNe, Frontside)
3. Daray w Dimmu Borgir i w Hunter

Największe negatywne zaskoczenie:
1. Niespodziewane odejścia - Olass (Acid Drinkers) i Tomek Górawski (Neolith)
2. Slipknot - All Hope is Gone - nie przemawia do mnie. Gdyby to było Stone Sour, to ok. Ale Slipknot?
3. Powrót Guns n' Roses - zasadniczo nie mam nic przeciwko powrotom, ale ten jakoś negatywnie na mnie działa. Nie przepadam za dyktatorkiem Axlem.
4. Coma - Hipertrofia - nie rozumiem tej płyty

Nadzieje na 2009:

1. Nowy album Hunter.
2. Nowy album Rootwater.
3. Nowy album Chhimairy.
4. Nowy album Lamb of God.
5. Nowy album Behemoth.
6. Nowe albumy całej reszty.

Odkrycie roku:

Polska:
1. Ketha

Świat:
1. Machinery


To, co tu umieściłem nie jest jakoś specjalnie przemyślane, zatem mogłem o czymś zapomnieć.

Teraz czas na część odnoszącą się do artykułu Lercha. Proszę zauważyć, że to, co napisałem, jest tylko i wyłącznie moim zdaniem. Nie neguję gustu Lercha. Odnoszę się tylko do albumów i zjawisk, o których napisał w swoim podsumowaniu 2008.

Metallica - Death Magnetic. W zasadzie nie mam nic do dodania. Płyta jest dobra, acz nie wybitna. Ale i tak wszyscy mają uśmiech na mordzie i wydają na nią kasę. Z niżej podpisanym włącznie. Dlaczego? Bo to jest METALLICA.

Guns n' Roses - Chinese Democracy. Pisałem o tym wyżej. Nie mam nic do dodania. Lerch w sumie, oprócz omówienia sukcesu marketingowego albumu, też nie.

Cavalera Conspiracy - Inflikted. Igorowi C. zabrakło chyba czegoś w życiu (grania metalu? pieniążków?) i wrócił do braciszka (bo grania metalu i pieniążków raczej nie brakło Maxowi). Wyszła niezła płyta.

Testament - The Formation of Damnation. Cieszę się jak dziecko z tego powrotu.

At The Gates i Carcass - Carcass jakoś nie był nigdy moim faworytem, ale At The Gates to jedni z moich autorytetów metalowych. Na tych comebackach bez wątpienia wszyscy zyskają.

Cynic - Nie słyszałem nowej płyty, ale słyszałem starą i to mi wystarczy, żeby się cieszyć.

Agonia metalcore - przypadkiem użyłem prawie cytatu z Lercha pisząc o Iconoclast grupy Heaven Shall Burn. Po zastanowieniu przypomniała mi się jeszcze niezła płyta Unearth - The March. Niestety/na szczęście metalcore dogorywa. Na placu boju zostaną jedynie najlepsi, cała masa xerokopii odejdzie w cień bądź zmieni stylistykę/dorośnie do grania czegoś innego. HSB ma zapewnione miejsce w pierwszej lidze tego gatunku. Zmieszczą się jeszcze Killswitch Engage (w końcu prekursorzy gatunku), As I Lay Dying, Unearth, Caliban, Maroon, Neaera (choć waham się pomiędzy deathcorem) i kilka innych. Za to w Polsce metalcore dopiero zaczął się rodzić - wyśmienite albumy Frontside i NoNe są tego potwierdzeniem.

O death metalu nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Niewiele deathowych płyt w 2008 przykuło moją uwagę. Muzycznie bez wątpienia rządził Behemoth, zamieszanie zrobił Vader (poprzez problemy kadrowe). Oprócz tego wspomnieć należy Job for a Cowboy, Misery Index, Amon Amarth, Benediction, Illdisposed zapowiedź nowego Armagedon, Napalm Death.

Black metal zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Nigdy nie byłem wielkim słuchaczem tego typu dźwięków, a tu proszę - co chwila coś wpadało w ucho. Polski Hermh wymiótł albumem na najwyższym poziomie, świetnie spisali się także panowie z Vesanii. Crionics pozostawił po sobie ciekawą płytę. Na świecie zdominował Keep of Kalessin, polubiłem nową płytę Cradle of Filth. Za odkrycie roku uważam trójmiejską grupę Hesperus Dimension.

Rock 'n' roll żyje głównie dzięki Duńczykom z Volbeat i naszym z Black River. Fajne rzeczy robią też inni nasi rodacy z Soulburners, Pavulon Twist i Jack Daniels Overdrive. Mam nadzieję, że wróci Corruption. Na świecie? AC/DC nie dało plamy, gdzieś tam przewinęły się Airbourne, Black Tide, Black Stone Cherry dali ciała, Chrome Division bez rewelacji. Motorhead bez zarzutu (bo co im można zarzucić?). Słuchałem głównie starych płyt Alabama Thunderpussy, Zeke, Orange Goblin, Backyard Babies, Clutch, Nashville Pussy, Rose Tattoo, Unida i niezastąpionego Down. Kilka kapitalnych odkryć: Diablo Red, składanki Sucking the 70s i Skullboogey. Doom metalowo zarządził Serpentcult i Tiamat.

Nowych Mars Volty i Cult of Luna nie słyszałem, za to Meshuggah zgodnie z przewidywaniami - wysoki poziom. Conquer Soulfly myli mi się z Inflikted CC, obie płytki na dobrą sprawę podobne, ale dają kawał metalowej radochy. Slipknot zawiódł. I tu się rozczarowałem bardzo, bo liczyłem na epokowe dzieło. A tutaj jakoś mało Slipknota. Gdyby na coverze albumu widniało logo Stone Sour wszystko byłoby zajebiście, dalej czekałbym na bezkompromisowego, brutalnego i chorego Slipknota. A tak...

Judas Priest i Venom jakoś specjalnie mojego ciśnienia nie podnieśli. Trivium natomiast nagrało jeden z najlepszych dla mnie albumów 2008, więc nie uważam, żeby Shogun miał być albumem nietrafionym. In Flames rzeczywiście zwolnili, ale poniżej poziomu przyzwoitości nie spadli. The Haunted faktycznie wypadli blado na tle konkurencji.

Dalej pisać mi się zwyczajnie nie chce, zresztą najważniejsze nazwy i tytuły już padły, więc nie ma sensu się rozwodzić. Wszelkie dyskusje jak najbardziej dozwolone.

PS. Wyszedł jeden z najdłuższych postów w historii tego bloga. A powinienem się uczyć.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No, przeczytałem, zanalizowałem (choć ciężko było z 40 stopniami) i cóż... podobnie jak Ty nie jestem zwolennikiem pismaków z Młotka. Nie przeglądałem jeszcze styczniowego numeru, ale po Twoim poście chyba po niego sięgnę.

Co do Twojego zestawienia, to jak że by nie mogło by być inaczej, wielu pozycji jeszcze nie słyszałem, np Trivium i Machinery. Nie jestem zaskoczony pierwszym miejscem Volbeat i Acid Drinkers, bo w pełni zasłużone. Mam małe ale co do nowego Frontside, bo nowy album mi nie koniecznie jeszcze podchodzi. Za dużo nie zdecydowania jak dla mnie stylistycznego. Co do None nie mam żadnych objekcji :) Czesław Śpiewa zaś już mnie delikatnie wkurwia. Płyta jest dobra, ale ja sam nie stawiałbym jej na piedestale genialności. Trochę to jak dla mnie kopiowanie twórczości Beirut. Z całą resztą zestawienia mogę się zgodzić.

Dalej, jesli chodzi o pozytytwne zaskoczenia... renesans black metalu powoli i mi zaczyna się udzielać, bo zauważyłem zajebiste ambicje ze strony kapel bm. Metalcore w Polsce w końcu :) lepiej później niż wcale. W rozczarowaniach podpisuję sie grubą krechą pod Twoją opinią.

To napisałem ja - Sznappi.

naumatyk pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
naumatyk pisze...

ja jednak będę bronił Czesława. w momencie, kiedy większość naszych alternatywnych gwiazd blednie (vide Kazik, Maleńczuk, Grabaż i Strachy) pojawia się Czesław i podbija serca słuchaczy. Wniósł sporo świeżego powietrza do naszego światka muzycznego, razem z nieuwzględnionym przeze mnie kolesiem o ksywce L.U.C i Lachowiczem. Na placu boju została jeszcze właściwie niezmordowana Kasia Nosowska. Właściwie co roku anonsuje się nadejście nowych gwiazd alternatywy, ale jakoś giną one w muzycznym zamęcie. Czesław ma olbrzymią szansę przetrwać. A wyobraź sobie wspólną płytę Nosowskiej, Czesława, L.U.C-a, Lachowicza i Jelonka. Może wpadną na taki pomysł?

Anonimowy pisze...

No jak do tej pory Czesław grał na klasycznym już "Hey - MTV Unplugged". Więc któż to wie, któż to wie? Przyznam, że zawsze jestem ciekaw takich projektów. Nie zgodzę się z Tobą jednak, że Kazik i Maleńczuk bledną (nie będę mówił o Grabażu i jego projektach, bo po prostu ich nie lubię). Mr Staszewski wydał ostatnio kapitalny cover album Silnej Grupy Pod Wezwaniem, a w planach jest już reaktywacja KNŻ. Zaś monsieur Maleńczuk raczej ciała nie daje, zrobił się tylko nieco bardziej kulturalny i znośny. Że jestem zapatrzony na nich i na stare, odgrzewane projekty Kazimierza? Może, ale to do mnie trafia, jak do Ciebie trafia Czesław, a do mnie nie :) Poza tym jeśli chodzi o scenę alt to jawnie zapominasz o Lao Che (musiałem nimi sypnąć). Jeśli chodzi o POLISH ALTERNATIVE INC to bardziej ekipa Denata pasuje mi pod to niż Czesław :)

Anonimowy pisze...

Osobiście nie mogę się jakoś bardzo kompetentnie wypowiedzieć na temat metalu i jego pochodnych, ale nie mogę się zgodzić co do użycia słowa 'alternatywa' do Grabaża a nawet Kazika.

Co do tego pierwszego to chujnia, jak była tak i będzie.

Staszewski nie sądzę, żeby wrócił do swoich najwspanialszych lat, ale daje radę.

Natomiast ' Psychodancing ' Maleńczuka wypadł naprawdę nieźle.

No i Czesław. Muszę przyznać, że kolo zrobił coś zupełnie nowego i wyszło mu to bardzo oryginalnie. Ale po dłuższym czasie jest to męczące. Tak jak do Lao Che wraca się co jakiś czas z wielką przyjemnością, to w przypadku ' Debiutu ' nie mogę tego powiedzieć.

Acha, skusiłeś mnie do napisania podsumowania u siebie, co niedługo nastąpi na --> www.tanis.blog.pl :]

naumatyk pisze...

fakt, o Lao Che zapomnialem, ale i tak raczej nie umiescilbym ich w zestawieniu, bo "Gospel" zwyczajnie mnie zawiodlo. zabraklo mi tam jakiejs iskry.

Nowe nagrania Maleńczuka i Kazika nie podeszły mi ani trochę. Zwyczajnie coś mnie odpycha od tych albumów. Byc moze uda sie uratowac Kazikowi sytuację KNŻ-em, ale to ciężka misja.

Wyczekuję jeszcze na Pogodno.

Tymczasem wracam do L.U.C.

peace!